![]() |
![]() | Loferer Steinberge 26-29.o9.2oo9 - sięgnąć po niemożliwe... | ![]() |
katmandu
![]() |
![]() |
Alpy stanowiły w mojej głowie zawsze pewną nieosiągalną granicę - coś, co się podziwia, ale nigdy nie zdobędzie. Zafascynowały mnie jeszcze kilkanaście lat temu, gdy czytałam o pierwszych dolomickich i austriackich wyprawach Messnera, dramatycznym zdobywaniu północnej ściany Eigeru i gdy kilka lat później mój brat powrócił pełen wrażeń ze zdobycia "milkowej góry" - Matterhornu. Zawsze jednak czułam zbyt wielki respekt i obawę dla swoich umiejętności, by przekroczyć granicę marzeń.
Przychodzi jednak taki dzień, kiedy w jednej chwili stawiasz wszystko na jedną kartę i okazuje się, że "jedyny sposób, by odkryć granice możliwości, to przekroczyć je i sięgnąć po niemożliwe"... A zatem pędzimy słowacką autostradą przez noc w stronę ukrytej pod ogromnymi szczytami doliny, gdzie zaczyna się nasza przygoda. Jeszcze pięć godzin temu spotkaliśmy się wszyscy w moim domu w Bystrej - ja, Ala, Grześ i Robert - skąd po szybkiej herbacie ruszyliśmy przez Zwardoń do celu. Zamierzaliśmy początkowo rozbić namioty około północy gdzieś na Słowacji i tam przespać się kilka godzin, ale droga mija tak szybko podczas konwersacji, że zatrzymujemy się dopiero w Austrii o 4 rano i w najzimniejszą godzinę nocy rozbijamy namioty w świerkowym lesie. O ósmej rano znów ruszamy w drogę i wreszcie przed południem wysiadamy z samochodu zadzierając głowy wysoko w górę, gdzie białe skalne szczyty zdają się przebijać niebo. <b> sobota, 26.o9.2oo9 </b> Jesteśmy w paśmie <b> Loferer Steinberge </b>, w jego północno-wschodniej części, gdzie dolina <b> Loferer Hochtal </b> wrzyna się głęboko pomiędzy grzbiety. Naszym dzisiejszym celem jest osiągnięcie <b> Schmidt-Zabierow Hütte </b> - schroniska położonego na wysokości 1966 m, skąd od jutra przez dwa dni będziemy wychodzić na całodzienne wycieczki. Po krótkiej naradzie nad mapą decydujemy, że pójdziemy dłuższą trasą, zahaczając przy okazji o najwyższy szczyt pasma - Großes Ochsenhorn (2511), czyli po naszemu "wielki wołowy róg"... W tym celu wracamy z plecakami na sam początek naszej doliny i wchodzimy na szlak biegnący długim grzbietem wysoko w górę do schroniska. Przy wejściu na szlak odnotowujemy tabliczkę ostrzegającą przed wiatrołomem, jednak ignorujemy ją i zanurzamy się w dość stromo podchodzącą ścieżkę. Po chwili jest już jednak dość ciężko... Klnąc na czym świat stoi, przedzieramy się przez powalone drzewa… Nieziemsko uciorani, po półtorej godzinie osiągamy przełęcz, skąd szlak wiedzie dalej w dół doliny Kirchental, by odbić niebawem w prawo w stronę grani. Niestety, tutaj wiatrołom przybiera formę drzewno-ziemnej bezładnej masy nie do pokonania. Zajadając deseczki z nutellą i spoglądając w dół na biały kościół w dolinie odnotowujemy, że w Alpach tabliczki ostrzegawcze należy brać poważnie i decydujemy wrócić do miejsca, gdzie zostawiliśmy samochód, po czym stamtąd zaatakować góry innym szlakiem, ale już nie dzisiaj. Dobry nastrój nas nie opuszcza i wieczór spędzamy na wsłuchiwaniu się w ciemny las i obserwacji dwóch nikłych lampek jakichś zapóźnionych turystów wysoko w górze na grani, którzy schodzą od schroniska na sam dół... <b> niedziela, 27.o9.2oo9 </b> Mój piskliwy budzik o 5.30 obudziłby chyba samego władcę gór na niebosiężnych szczytach, a co dopiero moich współtowarzyszy uśpionych w dwóch przytulonych do siebie na skraju lasu namiocikach... Pakujemy szybko dobytek i - zgodnie z wczorajszymi wieczornymi ustaleniami - rozdzielamy się na dwie grupy. Robert ze względu na trapiącą go gorączkę decyduje podejść do schroniska od naszej doliny krótkim szlakiem (ok. 3,5h), a my w trójkę przejeżdżamy samochodem do miejscowości <b> St. Ulrich </b>, skąd czeka nas całodzienny marsz granią do schroniska od zachodniej strony (ok. 10,5h). Zostawiamy samochód na polanie i zaczynamy mozolne podejście lasem. Po niemal godzinnym podejściu wychodzimy ponad pasmo regla górnego i od tej pory widoki zaczynają robić się coraz cudniejsze... Pierwszym szczytem jest <b> Heimkehrerkreuz </b> wzbijający się ponad miejscowość St. Ulrich na wysokość 2030 m. Na około 20 minut przed szczytem dosięga mnie jakiś szok klimatyczny, objawiający się niemożebną ochotą na - mówiąc kolokwialnie - uderzenie w kimę tu i teraz. Szybko zwiększam poziom cukru we krwi, pochłaniając w ciągu kilku minut tabliczkę czekolady i dwa batoniki, a już na szczycie Grześ ratuje mnie mocną herbatą. I dopiero po wyrwaniu się z objęć Morfeusza spoglądam w dół - jezioro Pillersee, nad którym leży St. Ulrich zdaje się być maźniętą niewprawną ręką malarza niebieską plamą, a nasz samochód kropeczką na zielonej łące... Z drugiej strony widać całą grań, która stanowi dalszą część dzisiejszej wędrówki - Ulrichshorn (2155), Schaflegg (2155), Großes Rothhorn (2409) i wreszcie charakterystyczny Mitterhorn (2504), wybijający się ponad inne szczyty... Na każdym wierzchołku zarówno w tym paśmie, jak i w Leoganger Steinberge, znajdują się krzyże z przymocowanymi skrzynkami, w których ukryte są księgi pamiątkowe, czasami również pieczątki. Patrzymy na naszą dalszą "drogę krzyżową" - tak daleko, a tak blisko... Tuż za naszym pierwszym szczytem mamy przedsmak tego, co nas jeszcze kilka razy czeka na tej wyprawie - króciutka łatwa via ferrata. Tak, to zdecydowanie jest to, co jeszcze bardzo polubię... Ruszamy dalej granią, a widoki są tak cudne, że właściwie nie trzeba wielu słów... Po kilkugodzinnej wędrówce po grani osiągamy <b> Mitterhorn (2504) </b>, gdzie robimy dłuższy popas, zajadamy deseczki z nutellą i chłoniemy widoki coraz wyższych i dalszych pasm aż po zamglony horyzont. Z tyłu widać całą grań, która dzisiaj dostarczyła nam niezapomnianych wrażeń. Przypatrujemy się także najwyższemu szczytowi pasma, którego nie udało się nam zdobyć wczoraj, a na który wybieramy się jutro - Großes Ochsenhorn (2511). Schodzimy do schroniska położonego pół tysiąca metrów niżej, a skalne ściany zdają się płonąć w zachodzącym słońcu. Już prawie spod schroniska w zapadających ciemnościach spoglądam wysoko nade mną na skalne postacie "cesarza i lwa", gdzie prowadzi via ferrata, którą zamierzamy przejść. <b>Schmidt-Zabierow Hütte </b>jest schroniskiem przycupniętym na skalnym podłożu na wysokości niemal 2000 m, otoczonym przez schodzące kamieniste zbocza surowych dwuipółtysięczników. W jadalni na ścianach zdjęcia wspinaczy, których władca gór na zawsze zaprosił do swojej drużyny. Piętro oraz stryszek zagospodarowane wg zasady "najdłuższe łóżko świata" i wspólne obracanie się w nocy na sygnał, ale wszystko bardzo schludne, czyste i urządzone ze skromnym smakiem. Na piętrze zdjęcia założycieli i właścicieli schroniska. Zarówno to schronisko, jak i nasze następne w paśmie Leoganger Steinberge, jest czynne tylko do końca września, zatem dziś i jutro jesteśmy tutaj niemal jedynymi gośćmi. Łazienki czyściutkie, wyposażone niestety jedynie w umywalki z lodowatą wodą, jednak wszystkim udaje się jakoś wykąpać. Dostajemy również ochrzan od Frau Schmidt za wieczorne grzanie wody na herbatę wewnątrz schroniska (zakaz używania otwartego ognia), mimo to przemarznięci po kąpieli decydujemy się jeszcze raz na ten nierozważny krok, ryzykując że sam Herr Zabierow wyjdzie z obrazu na ścianie i osobiście wymierzy nam sprawiedliwość... ![]() <b> poniedziałek, 28.o9.2oo9 </b> Dzień przywitał nas niepewną pogodą, zatem kawał czasu po śniadaniu spędzamy na ławeczce pod schroniskiem pijąc herbatę i gadając... Dzisiaj znowu rozdzielamy się na dwie drużyny - Robert postanawia przetrzeć szlak ferratowy, a my w trójkę ruszamy na najwyższy szczyt pasma - Großes Ochsenhorn, a via ferratę decydujemy zostawić jutro na zejście. W miarę jak podchodzimy pod szczyt zaczyna się przejaśniać. Tutaj szczególnie daje się zauważyć posępność tych gór - ogromne połacie rumoszy skalnych, schodzące z dwuipółtysięczników ku surowym kamienistym dolinom, gdzie niegdzie poprzetykanych kępami kosodrzewiny. I cisza, cisza, cisza, tak gęsta, że niemal można jej dotknąć... Nie po raz pierwszy i ostatni na tej wycieczce mam wrażenie, że dosięgam jakiegoś nienazwanego absolutu... Podchodzimy wprost w górę kierując się wyłącznie namalowanymi na skałach znakami, ponieważ ciężko tutaj mówić o jakiejkolwiek ścieżce. Po około dwóch godzinach stajemy pod szczytowym krzyżem na <b> Großes Ochsenhorn </b> na wysokości 2511 m. Mgła i chmury rwą się czasami jak wata i wtedy dostrzegamy niziutko położone miejscowości oraz bliższe i dalsze pasma alpejskie. Nasze schronisko jest stąd ledwo dostrzegalne, nie odróżniające się niemal od otaczających je skał, widoczne dopiero na maksymalnym zoomie. Ach, to mój najwyższy szczyt (choć pobiję ten rekord za cztery dni ![]() Spędzamy tu dłuższą chwilę zajadając deseczki z nutellą i spędzając czas na interesującym wykładzie z alpejskiej geologii (by Grześ) oraz komentowaniu pomysłowości użytkowników geocaching (by Kasia). Nieśpiesznie schodzimy w dół i spotykamy pod schroniskiem Roberta wracającego właśnie z via ferraty Necketer Hund. Przyznaje, że było dość ciężko, zwłaszcza idąc samemu i że są momenty, w których ciężko wyważyć kolejny krok. Dla uczczenia udanego dnia w górach idziemy na piwo do jadalni schroniskowej i kładziemy się spać - jutro czeka na nas pierwsza prawdziwa via ferrata... <b> wtorek, 29.o9.2oo9 </b> Poranek znowu wita nas mgłą i chmurami. Jest zimno. To ostatni nasz dzień w paśmie Loferer Steinberge i jednocześnie chyba najbardziej emocjonujący. Wychodzimy ze schroniska i z niepokojem patrzymy w górę w stronę postaci "cesarza i lwa", stanowiących fragment naszej via ferraty. Kłębiące się chmury co chwila zakrywają skalne rzeźby... Odczekujemy jeszcze chwilę i jako że w dole zaczyna się wypogadzać, decydujemy niezwłocznie ruszyć w drogę. Po niecałej godzinie zaczyna się... Via ferrata najpierw prowadzi skalną półką z dość silną ekspozycją, potem kilkumetrowym kominem w górę, a potem wrażenia są zbyt silne, by wszystkie móc opisać... ![]() W sumie przejście ferraty zajęło nam godzinę - uciorani zdobywamy Mitterhorn od południowego wschodu. Schodząc z dumą spoglądamy w tył na całą naszą trasę, której strzegą nieśmiertelni "cesarz i lew". I pomyśleć, że jeszcze godzinę temu przechodziliśmy pomiędzy nimi... Po kilku godzinach stajemy przy samochodzie i ostatni raz spoglądamy na dumne pasmo Loferer Steinberge - piękne, wzbudzające podziw i szacunek szczyty, których zdobywanie dostarczyło nam tylu wrażeń i emocji. Dzisiaj śpimy pod namiotami w okolicy St. Ulrich. Niedaleko naszych namiotów wypływa z wywierzyska czyściutka rzeczka, zimna jak jasny gwint, ale znowu wszyscy dają radę się wykąpać (niektórzy preferując przy tym styl "jacuzzi", inni "shower" ![]() Wieczorem jeszcze zwiedzamy pobieżnie St. Ulrich - przepiękne, malownicze alpejskie miasteczko, otoczone teraz przez potężne, milczące, czarne góry, odcinające się w świetle księżyca od granatowego nieba. Żegnamy pasmo Loferer Steinberge, a od jutra czekają nas nowe wrażenia w drugim paśmie tej wycieczki - Leoganger Steinberge. A więc to prawda, że jedyne co nas ogranicza, to własna wyobraźnia... ![]() ------- [link widoczny dla zalogowanych] |
|||||||||||||
Ostatnio zmieniony przez katmandu dnia Pon 15:54, 05 Paź 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
![]() |