Forum BESKIDZKIE FORUM Strona Główna


BESKIDZKIE FORUM
"Tak mnie ciągnie do gór..."
Odpowiedz do tematu
Chatkowanie na Wierzbanowskiej
Wiolcia


Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 539
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

Ciemno wszędzie, zimo wszędzie…, czyli chatkowanie na Wierzbanowskiej.

Pomysł noclegu w bacówce na Wierzbanowskiej Górze siedział mi w głowie już od dłuższego czasu, gdy więc aniołek zapytała o plany weekendowe, tak nimi pokierowałam, by móc się z nią wybrać w góry. Anioł był początkowo sceptycznie nastawiony do pomysłu, bo bacówka należy do tych bardziej przewiewnych, dodatkowo priorytetem dla niej była ładna pogoda, gdyż pierwszym odcinkiem miał być widokowy szlak z Lubnia na Łysinę. Pojawił się też kolejny problem - bardzo zimne noce, więc do samego końca intensywnie wymieniałyśmy wiadomości, stwarzałyśmy kolejne wersje planu wyjazdu w te lub inne góry, aż w końcu w piątek, po kolejnych rozważaniach, podejmuję decyzję - jedziemy na dwa dni, jakoś przeżyjemy! Aniołek konsultuje jeszcze sprawy aury u kolegi i uspokojona pożycza śpiwór od Adamka, który odbieram w Krakowie.
Sobotnim rankiem spotykamy się w Pcimiu w busie do Lubnia. Jadąc z Krakowa w okolicy Mogilan dostrzegam na horyzoncie Tatry oraz piękną poświatę nad wyraźnymi od tej strony szczytami. W Pcimiu wita mnie jednak anioł wsiadając do busa ze słowami w stylu „Uduszę cię, jak nie będzie pogody Wink”. Już się zastanawiam, czy czasem nie dmuchać na chmury, ale że dmuchanie jest trudną sztuką, rezygnuję i czekam na rozwój akcji Wink
I tu pierwsza dygresja. Pogoda dla anioła jest sprawą priorytetową. A co to oznacza w rzeczywistości? Ma być słońce. Dobra przejrzystość i jego przebłyski nie wchodzą w grę. Gdy więc wychodzimy na łąki nad Lubniem i widzimy szarą zawiesinę, która wbrew prognozom nie chce się rozwiewać, postanawiamy na pogodę - zaczekać. Ponoć rozpogadzać ma się koło 15…



Czekamy więc i czekamy. Przy okazji testując śpiwory.



I łapiąc przebłyski słońca (ja) lub sceptycznie patrząc na aurę (aniołek).



W końcu czas na drzemkę, bo pogoda nie przychodzi.



Koło 12.30 wstajemy wreszcie, by ruszyć w dalszą drogę. Potem stwierdzamy, że dobrze, że się wtedy zwlekłyśmy z karimat, bo czas gonił i w ostatnim momencie przyszłyśmy na nocleg.
Żółty szlak z Lubnia na Łysinę jest bardzo widokowy. Czasem nawet pojawia się słońce odsłaniając pierwsze kolory jesieni.





Przed Patryją, za jednym z osiedli, robimy sobie postój na szybki obiad.





W konsumpcji towarzyszy nam widok na Lubogoszcz, Śnieżnicę i Ćwilin.



Potem mijamy malowniczą polankę z widokiem na pasmo Lubomira.



I wreszcie dochodzimy do głównego grzbietu. Tu przerzucamy się na czerwony szlak biegnący na najwyższy szczyt Beskidu Makowskiego - Lubomir. Sam wierzchołek nie jest widokowy, poniżej jednak, na Trzech Kopcach, znajduje się polana z widokiem na północ.



Za Lubomirem zaczyna się zejście w stronę przełęczy. Sam szczyt Wierzbanowskiej jeszcze przed nami, a plecaki po całym dniu nieźle już ciążą.





Pod koniec dnia słońce chce nadrobić dzisiejsze kaprysy i na moment pięknie oświetla drzewa.





Tuż przed samym zmrokiem docieramy w końcu na Wierzbanowską Górę. Chwila niepewności, czy szałas jeszcze stoi, a gdy okazuje się, że ma się całkiem dobrze, rzucamy plecaki i sruu w las! Czeka nas jeszcze nocne poszukiwanie drewna na ognisko. Po zebraniu pokaźnych zapasów, pod gwieździstym niebem, zaczynamy smażenie kiełbasek.



Gotuję na kuchence gorącą herbatę, patrzę w niebo i myślę, że tu smakuje ona najlepiej. Ogień leniwie liże gałązki, otacza nas wieczorna cisza lasu, pogoda już nie ma znaczenia - jest po prostu pięknie!



Ino zimno coś… Aniołek wyciąga więc zakupioną wcześniej wiśniówkę.



I tu druga dygresja. Aniołek przed wyjazdem zrobiła zakupy „na rozgrzanie”, a że nazwa Wiśniówka Barmańska nic mi nie mówiła, a dodatkowo cena była zaskakująco niska, zastanawiałam się, czy to nie jakieś wino marki wino. Zerknęłam więc w internet i pierwszy post dotyczący tego trunku, na jaki się natknęłam, brzmiał: „Ktoś przyniósł na imprezę wiśniówkę za 8 złotych. Pić czy nie pić?”
Dziś już wiemy, że pić można, ale że procentów nie ma to wiele, nie rozgrzewa zgodnie z oczekiwaniami. Na następny raz weźmiemy na pewno dodatkowo małą piersiówkę wiśniówki wysokoprocentowej.
Gdy ognisko dogasa, rozkładamy się na sianie na pięterku i idziemy spać. W nocy jest nieco chłodno, ale nie na tyle zimno, by uniemożliwiało to spanie. Leżakujemy tak do ósmej, gdy promienie słońca przebijające się przez dziury w dachu i ścianach zachęcają nas do wyjścia z kokonów.



Potem czeka nas przyjemne śniadanie przy naszym górskim Sheratonie.



Czas wreszcie ruszyć dalej. Na dziś miałyśmy w planach bezwidokowy Lubogoszcz, ale ładna pogoda zachęca nas do weryfikacji planów - spróbujemy przedrzeć się bezszlakowo na Czarny Dział. Byłam tam miesiąc temu i bardzo mi się podobało, dlatego ta opcja wydaje się lepsza niż wdrapywanie się na stromy Lubogoszcz ciągle w lesie.
Na razie schodzimy z Wierzbanowskiej Góry do Przełęczy Wielkie Drogi. Z malowniczych polan widać nawet Babią Górę na horyzoncie.



W dole piętrzą się kopki Pieninek Skrzydlańskich. Mimo słońca widoczność jest jednak niezbyt dobra.



Idąc dalej przecinamy kolejną drogę z widokiem na Ciecień.



Po przejściu Dzielca dochodzimy do malowniczo położonej stacji kolejowej w Kasinie Wielkiej. Trumniasty Lubogoszcz prezentuje się z tej strony całkowicie inaczej.



Stąd czeka nas teraz odcinek asfaltem do głównej drogi, skąd aniołek łapie dla nas stopa do Polany Mogiła, gdzie znajduje się kapliczka wykonana z części czołgu „Vickers”.



Po przecięciu głównej drogi do Mszany zaczyna się chaszczingowanie w kierunku Czarnego Działu. Im wyżej, tym piękniej. Za nami zostaje Lubogoszcz, Wierzbanowska Góra, Ciecień i Śnieżnica.



Gry wreszcie przebijamy się na wierzchołek Czarnego Działu, rozpoczyna się najprzyjemniejsza część wędrówki przez pola i łąki. Mamy stąd widok na Ogorzałą, Ćwilin i Mogielicę w oddali. Razem z aniołkiem cieszymy się, że dziś pogoda dopisała.



Zbliżamy się do Grunwaldu.







Lubogoszcz dumnie pręży się przed nami. Miałyśmy tam być dziś, tyle że wtedy nic z wierzchołka nie zobaczyłybyśmy.



Na Grunwaldzie robimy ostatni tego dnia odpoczynek.



W końcu schodzimy malowniczymi łąkami i zagajnikami do Mszany.





W Mszanie witają nas zadziwione owieczki. Powrót do cywilizacji nie jest łatwy.



Podsumowując - to była piękna wycieczka! Dopisała pogoda (dla mnie), towarzystwo, urocze miejsce noclegowe i widoki. Komplet zdjęć (niestety jeszcze nieprzebranych do końca) tutaj: [link widoczny dla zalogowanych]


Ostatnio zmieniony przez Wiolcia dnia Czw 21:34, 03 Paź 2013, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
TypeR


Dołączył: 19 Sty 2013
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Fajnie...Kocham takie klimaty!
Zobacz profil autora
Re: Chatkowanie na Wierzbanowskiej
Wiolcia


Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 539
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

Wiolcia napisał:
Ciemno wszędzie, zimo wszędzie…, czyli chatkowanie na Wierzbanowskiej.

Pomysł noclegu w bacówce na Wierzbanowskiej Górze siedział mi w głowie już od dłuższego czasu, gdy więc aniołek zapytała o plany weekendowe, tak nimi pokierowałam, by móc się z nią wybrać w góry. Anioł był początkowo sceptycznie nastawiony do pomysłu, bo bacówka należy do tych bardziej przewiewnych, dodatkowo priorytetem dla niej była ładna pogoda, gdyż pierwszym odcinkiem miał być widokowy szlak z Lubnia na Łysinę. Pojawił się też kolejny problem - bardzo zimne noce, więc do samego końca intensywnie wymieniałyśmy wiadomości, stwarzałyśmy kolejne wersje planu wyjazdu w te lub inne góry, aż w końcu w piątek, po kolejnych rozważaniach, podejmuję decyzję - jedziemy na dwa dni, jakoś przeżyjemy! Aniołek konsultuje jeszcze sprawy aury u kolegi i uspokojona pożycza śpiwór od Adamka, który odbieram w Krakowie.
Sobotnim rankiem spotykamy się w Pcimiu w busie do Lubnia. Jadąc z Krakowa w okolicy Mogilan dostrzegam na horyzoncie Tatry oraz piękną poświatę nad wyraźnymi od tej strony szczytami. W Pcimiu wita mnie jednak anioł wsiadając do busa ze słowami w stylu „Uduszę cię, jak nie będzie pogody Wink”. Już się zastanawiam, czy czasem nie dmuchać na chmury, ale że dmuchanie jest trudną sztuką, rezygnuję i czekam na rozwój akcji Wink
I tu pierwsza dygresja. Pogoda dla anioła jest sprawą priorytetową. A co to oznacza w rzeczywistości? Ma być słońce. Dobra przejrzystość i jego przebłyski nie wchodzą w grę. Gdy więc wychodzimy na łąki nad Lubniem i widzimy szarą zawiesinę, która wbrew prognozom nie chce się rozwiewać, postanawiamy na pogodę - zaczekać. Ponoć rozpogadzać ma się koło 15…



Czekamy więc i czekamy. Przy okazji testując śpiwory.



I łapiąc przebłyski słońca (ja) lub sceptycznie patrząc na aurę (aniołek).



W końcu czas na drzemkę, bo pogoda nie przychodzi.



Koło 12.30 wstajemy wreszcie, by ruszyć w dalszą drogę. Potem stwierdzamy, że dobrze, że się wtedy zwlekłyśmy z karimat, bo czas gonił i w ostatnim momencie przyszłyśmy na nocleg.
Żółty szlak z Lubnia na Łysinę jest bardzo widokowy. Czasem nawet pojawia się słońce odsłaniając pierwsze kolory jesieni.





Przed Patryją, za jednym z osiedli, robimy sobie postój na szybki obiad.





W konsumpcji towarzyszy nam widok na Lubogoszcz, Śnieżnicę i Ćwilin.



Potem mijamy malowniczą polankę z widokiem na pasmo Lubomira.



I wreszcie dochodzimy do głównego grzbietu. Tu przerzucamy się na czerwony szlak biegnący na najwyższy szczyt Beskidu Makowskiego - Lubomir. Sam wierzchołek nie jest widokowy, poniżej jednak, na Trzech Kopcach, znajduje się polana z widokiem na północ.



Za Lubomirem zaczyna się zejście w stronę przełęczy. Sam szczyt Wierzbanowskiej jeszcze przed nami, a plecaki po całym dniu nieźle już ciążą.





Pod koniec dnia słońce chce nadrobić dzisiejsze kaprysy i na moment pięknie oświetla drzewa.





Tuż przed samym zmrokiem docieramy w końcu na Wierzbanowską Górę. Chwila niepewności, czy szałas jeszcze stoi, a gdy okazuje się, że ma się całkiem dobrze, rzucamy plecaki i sruu w las! Czeka nas jeszcze nocne poszukiwanie drewna na ognisko. Po zebraniu pokaźnych zapasów, pod gwieździstym niebem, zaczynamy smażenie kiełbasek.



Gotuję na kuchence gorącą herbatę, patrzę w niebo i myślę, że tu smakuje ona najlepiej. Ogień leniwie liże gałązki, otacza nas wieczorna cisza lasu, pogoda już nie ma znaczenia - jest po prostu pięknie!



Ino zimno coś… Aniołek wyciąga więc zakupioną wcześniej wiśniówkę.



I tu druga dygresja. Aniołek przed wyjazdem zrobiła zakupy „na rozgrzanie”, a że nazwa Wiśniówka Barmańska nic mi nie mówiła, a dodatkowo cena była zaskakująco niska, zastanawiałam się, czy to nie jakieś wino marki wino. Zerknęłam więc w internet i pierwszy post dotyczący tego trunku, na jaki się natknęłam, brzmiał: „Ktoś przyniósł na imprezę wiśniówkę za 8 złotych. Pić czy nie pić?”
Dziś już wiemy, że pić można, ale że procentów nie ma to wiele, nie rozgrzewa zgodnie z oczekiwaniami. Na następny raz weźmiemy na pewno dodatkowo małą piersiówkę wiśniówki wysokoprocentowej.
Gdy ognisko dogasa, rozkładamy się na sianie na pięterku i idziemy spać. W nocy jest nieco chłodno, ale nie na tyle zimno, by uniemożliwiało to spanie. Leżakujemy tak do ósmej, gdy promienie słońca przebijające się przez dziury w dachu i ścianach zachęcają nas do wyjścia z kokonów.



Potem czeka nas przyjemne śniadanie przy naszym górskim Sheratonie.



Czas wreszcie ruszyć dalej. Na dziś miałyśmy w planach bezwidokowy Lubogoszcz, ale ładna pogoda zachęca nas do weryfikacji planów - spróbujemy przedrzeć się bezszlakowo na Czarny Dział. Byłam tam miesiąc temu i bardzo mi się podobało, dlatego ta opcja wydaje się lepsza niż wdrapywanie się na stromy Lubogoszcz ciągle w lesie.
Na razie schodzimy z Wierzbanowskiej Góry do Przełęczy Wielkie Drogi. Z malowniczych polan widać nawet Babią Górę na horyzoncie.



W dole piętrzą się kopki Pieninek Skrzydlańskich. Mimo słońca widoczność jest jednak niezbyt dobra.



Idąc dalej przecinamy kolejną drogę z widokiem na Ciecień.



Po przejściu Dzielca dochodzimy do malowniczo położonej stacji kolejowej w Kasinie Wielkiej. Trumniasty Lubogoszcz prezentuje się z tej strony całkowicie inaczej.



Stąd czeka nas teraz odcinek asfaltem do głównej drogi, skąd aniołek łapie dla nas stopa do Polany Mogiła, gdzie znajduje się kapliczka wykonana z części czołgu „Vickers”.



Po przecięciu głównej drogi do Mszany zaczyna się chaszczingowanie w kierunku Czarnego Działu. Im wyżej, tym piękniej. Za nami zostaje Lubogoszcz, Wierzbanowska Góra, Ciecień i Śnieżnica.



Gry wreszcie przebijamy się na wierzchołek Czarnego Działu, rozpoczyna się najprzyjemniejsza część wędrówki przez pola i łąki. Mamy stąd widok na Ogorzałą, Ćwilin i Mogielicę w oddali. Razem z aniołkiem cieszymy się, że dziś pogoda dopisała.



Zbliżamy się do Grunwaldu.







Lubogoszcz dumnie pręży się przed nami. Miałyśmy tam być dziś, tyle że wtedy nic z wierzchołka nie zobaczyłybyśmy.



Na Grunwaldzie robimy ostatni tego dnia odpoczynek.



W końcu schodzimy malowniczymi łąkami i zagajnikami do Mszany.





W Mszanie witają nas zadziwione owieczki. Powrót do cywilizacji nie jest łatwy.



Podsumowując - to była piękna wycieczka! Dopisała pogoda (dla mnie), towarzystwo, urocze miejsce noclegowe i widoki. Komplet zdjęć (niestety jeszcze nieprzebranych do końca) tutaj: [link widoczny dla zalogowanych]
Zobacz profil autora
mirek


Dołączył: 27 Maj 2008
Posty: 1963
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: wodzisław śląski

szybki napisał:
ładne zdjecia.
Gorącej Loli czy Ostrej Dzessiki? Laughing
Zobacz profil autora
Chatkowanie na Wierzbanowskiej
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Odpowiedz do tematu