![]() |
![]() | [fg] Tatry & Beskid Sądecki 2006 | ![]() |
WojtekB
![]() |
![]() |
Cześć!!! Oto relacja z mojej wyprawy w Tatry i Beskid Sądecki - lipiec 2006 r. Jest ona przepisana z mojego dziennika wyprawy, w którym na gorąco spisywałem wrażenia z wycieczek i całości pobytu. Jest to dokładne przepisanie toteż mogą zdarzyć się błędy językowe itp.
7 lipiec (dzień 1) - "Powiesić drogowców!" Wyruszamy (ja i mój ojciec) ze Stalowej Woli z "lekkim" opóźnieniem. Planowaliśmy wyjazd 7 - 8, a wyszła 9.20. No trudno. Pierwsze roboty drogowe już kilka kilometrów za moim rodzinnym miastem. Ruch wahadłowy. Do Tarnobrzegu oddalonego o 35 km. docieramy po godzinie. Niestety to nie koniec drogowych "atrakcji". Zaraz za Wisłostradą znów roboty drogowe. Kończą się za Padwią Narodową. Radość ? No niezupełnie bo za Tarnowem droga E4 rozkopana na całego. Na kilkukilometrowym odcinku wleczemy się 2 godziny. Nagle dźwięk SMS-a: "Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin życzy Olka ![]() [URL=http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/95ac65ff2fd78317.html] ![]() 8 lipiec (dzień 2) - "Świńska Świnica" Pobudka o 6.30. Zapada ostateczna decyzja - idziemy na Świnicę. Dalej wszystko toczy się szybko: śniadanie, doposażenie się, wsiadamy do busa i już jesteśmy w Kuźnicach. Po formalnościach związanych z zakupem biletu wstępu do TPN o 9.00 wchodzimy na szlak. Pierwszy etap szlaku widzie w dość jednostajnym terenie - po ostrych kamieniach utrudniających podchodzenie. Straszny skwar, naprawdę ciężko oddychać. Musimy co jakiś czas robić postoje i napić się chociaż łyk wody. Po kilkudziesięciu minutach wychodzimy w końcu na powierzchnię. Z tej grani w krajobrazie króulują Podhale i okoliczne pasma górskie. Po przejściu Przełeczy między Kopami ukazuje się całe otoczenie Doliny Gąsienicowej: od Koszystej aż do Świnicy. Stą jeszcze tylko 30 min. do "Murowańca". Tam dokupujemy jeszcze jedną butelkę wody, zjadamy pączki, podbijam książeczkę GOT i ruszamy w dalszą drogę. Wybieramy wariant przez Liliowe, wszak tam pewnie jest mniej śniegu. Idzie się ciężko, za wyciągiem co kilkanaście kroków postój i dalej pod górę. W dodatku podejście jest cholernie nużące. Najpierw idziemy w skwarze, a po kilkunastu minutach nad Liliowe zachodzą chmury. Nic to ! Przemy dalej pod górę. W końcu po godzinie jesteśmy na przełęczy (pstrykam tam fotki), aż tu nagle... deszcz! No to super. I jeszcze jakieś grzmoty! Niech to szlag jasny trafi. Musimy zmienić plany, przecież nie będziemy się pchać na Świnicę w burzę. Skręcamy na zachód i po przejściu Beskidu znajdujemy się na Kasprowym Wierchu. Stąd zjeżdżamy kolejką do Kuźnic. Jestem trochę niepocieszony, ale na poniedziałek planujemy powtórny atak na Świnicę. Po powrocie do domu... burza. No może ktoś tam na górze czuwa nade mną ? Na jutro nie planujemy nic (regeneracja), ale może pójdziemy na Pasmo Gubałowskie. [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] 9 lipiec (dzień 3) - "Kto to znakował?" 0 7.30 budzi mnie dźwięk SMS-a od znajomego. Se przypomniał o mich urodzinach. Potem śniadanie i na 9.00 do kościoła. Następnie spacer pod Wielką Krokiew. Wracając z niej, z lądowiska TOPR-u startuje "Sokół". Leci w kierunku Moka. Pół godziny później wraca do szpitala. No tak na niebie burza. A przeca rano niebo było bezchmurne. Czuję lekki niedosyt po wczorajszej porażce ze Świnicą. Kolejny grzmot na niebie uświadamia mi jednak że może dzięki temu, że zawróciliśmy mam szansę na powtórny atak? Po obiedzie w fajnej regionalnej karczmie krótki odpoczynek. O 15.30 wychodzimy z kwatery i niebieskim szlakiem zmierzamy na Gubałówkę. Pierwsze dziwne rozwidlenie po kilku minutach. Tym razem wybieramy dobrze. Dalej (niezwykle widokowe miejsce) są trzy drogi. Przy każdej widnieją białoniebieskie paski. Cholera, którą tu wybrać?! Idziemy w pierwszą z lewej. Po parunastu minutach droga się urywa. Zawracamy i wchodzimy w drugą. Tu też jak mawiali górale - "zomki". Nie puszcza. Kolejny raz zawracamy i wybieramy ostatni z możliwych wariantów. Czuję się jakbym był w "Milonerach": szlak a, b czy c ? W końcu zwycięstwo (i to bez pomocy publiczności, tudzież telefonu do przyjaciela - TOPR-u). Trzy niebieskie szlaki a tylko jeden właściwy. Niestety tracimy przez to jakieś 20 minut. Po kolejnych 40 jesteśmy na najwyższym szczycie Pasma Gubałowskiego. Wchodzimy na taras jednej z knajp. Ależ widoki!!! Od Hawrania po Osobitą. Pstrykam parę fotek i idziemy na Polanę Szymoszkową. Stąd zjeżdżamy kolejką linową, a następnie wracamy na kwaterę. Włączam TV a tam leci film pt. "Z biegiem lat, z biegiem dni". Pada w nim jedno warte przytoczenia zdanie: "Góry... te góry... ach te góry!". Tło stanowią Tatry. Jutro postanawiamy wyrównać rachunki ze Świnicą. Rano pojedziemy do Kuźnic i wjedziemy na Kasprowy. Stąd 2 h graniówki na Świnicę, a potem zejście do Hali Gąsienicowej. No cóż... wsio wyjdzie w praniu. Na razie oglądam finał MŚ. Oby wygrali Włosi. Przed dogrywką postanowiłem się wykąpać. Nagle pęka rura. Przybiega obsługa. Ale numer! Cały pensjonat będzie bez wody co najmniej 1 dzień! A Włochy i tak wygrały ![]() [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] 10 lipiec (dzień 4) - "Remis ze Świnicą" Budzik dzwoni o 6.30. O 7.00 wychodzimy już z domu/ Idziemy Krupówkami w poszukiwaniu sklepu spożywczego. Kurka wodna, pierwszy otwarty jest dopiero na Zamoyskiego o wymownej nazwie "Turysta". Wsiadamy potem do busa i już stoimy w "kolejce do kolejki na Kasprowy". Udało się! Kupujemy bilety na 8.50, po 9.00stoimy już na szczycie. Przepakujemy plecaki, robimy fotki i w drogę. Szybko pokonujemy Beskid i zaraz potem jesteśmy na Liliowem. Trawers Skrajnej i Pośredniej Turni. Schodząc z tej drugiej przebiega koło mnie fajny, rudy psiak. Widzę go ptem jak wspina się po skałach. Parę metrów dalej na Świnickiej Przełęczy pierwszy postój. Niedługo potem już kontynuujemy wędrówkę. Początek podejścia na Świnicę to wchodzenie po skałach. Niemal cały czas trzeba się ich trzymać. Chwilami czuję się jak taternik. Warunki fantastyczne - lekki wiaterek. Nie muszę nawet robić przystanków. Również i otoczenie robi wrażenie - wszędzie skały. Dochodzimy do pierwszego łańcucha. Pokonuję go bez problemu. Potem przechodzę przez drugi. Tu już mam o tyle więcej kłopotów, że mijam się z jakimś kolesiem i puszczając jedno ogniwo, muszę szybko złapać kolejne, będąc po zewnętrznej. Do wierzchołka idzie się OK. Tuż przed nim łańcuch. Jego pierwszą część pokonuję łatwo, ale druga to przejście przez gładki głaz. Najpierw przepuszczam ludzi idących z góry, a potem idę ja. Stawiam jedną nogę, ale nie mam gdzie dać drugiej. Cofam się do początku i stąd chwytam łańcuch wyżej niż chwilę wcześniej. Podciągam się mocniej, pierwszą nogę daję wyżej, jedną ręką przytrzymuję się skał, a drugą mocno trzymam łańcuch i przekładam prawą nogę. No i jestem na szczycie! Niestety duża mgła nie pozwala robić zbyt fajnych fotografii. Teraz fotki, dożywianie się. Patrzę, a tu... ten pies wypoczywa na skalnej półce. Niezły psiur. Musiał skądś znać drogę. Schodzimy, z początku mały korek na łańcuchach spowodowany przez dwie panie. Za Świnicką Przełęczą już kompletny luzik. Pozwalamy sobie na żarty i pełną dekoncentracją. Niestety w trakcie schodzenia coś chrupnęło mi w udzie. Przez chwilę obawiam się że to niedawno naderwany mięsień czworogłowy uda, lecz po chwili coś mi znów "odstrzykuje" i już mogę normalnie iść. Ponieważ schodzimy czarnym szlakiem mam okazję przyjrzeć się Kotłowi Gąsienicowemy z zalegającym tam śniegiem. Kilkanaście bałwanów by z tego było! Następnie jest fantastyczny Zielony Staw Gąsienicowy. Jest tak przejrzysty, iż widać widać pływające w nim pstrągi. W końcu Hala Gąsienicowa. Po niej jeszcze 1,5 h po wystających i męczących kamieniach i już Kuźnice. Znów słychać "Sokoła". Tymrazem leci w kierunku Giewontu. Będąc już w Zakopanem i siedząc w barze "Rodos", patrzę na skąpaną w słońcu Świnicę. "No! Rachunki wyrównane" - pomyślałem z uśmiechem. Dziś mija półmetek naszego pobytu w Zakopanem i 1/4 całej wyprawy. [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] 11 lipiec (dzień 5) - "Mekka kolonistów" Zgodnie z przewidywaniami obudziliśmy się z nieprawdopodobnym bólem nóg. Wychodzimy później niż zwykle. Wstępujemy jeszcze do pubu. Tata popija kawę, a ja sączę Coca-colę. Trwa to dłuższy czas. W końcu wychodzimy i włóczymy się uliczkami starego Zakopanego. Jest tu dużo ciszej niż na tych pieprzonych Krupówkach. Idziemy pod skocznię, mijamy budynek COS-u, przekraczamy potok Bystra i już stoimy pod kasą. Kupujemy bilety, po czym wchodzimy na Nosal. To żeby tam pójść było całkowitym spontanem. Zresztą to po nas widać: żadnego plecaka, wody mineralnej itp. Ja w dodatku szedłem w halówkach, które w góry nie nadają się najlepiej. Niech to szlag! W dodatku przed nami jakaś kolonia. Musimy się męczyć podwójnie. Nie dość że ciężkie podejście (wysoko ułożone schody z kamieni) to jeszcze musimy iść na 100 % żeby wyprzedzić kolonie, która oczywiście ryje się całą szerokością ścieżki. A to wszystko w 30-stopniowym skwarze. W końcu udaje nam się ich minąć, lecz kosztuje nas tp sporo sił przez co musimy robić w dajszej części drogi postoje. Ponieważ jesteśmy bez napojów zasycha nam w garrdle. W końcu wchodzimy, a tam... kolejne 2 kolonie! Ładne widoki na Tatry Zach. i Babią Górę wynagradzają harmider wierzchołkowy. Schodzimy, ale niestety jedna z tych koloni wyszła przed nami przez co znów się wleczemy. Nagle jedna z wychowawczyń wpada na iście diabelski pomysł i liczy kolonistów... na ścieżce! Spory korek + psioczenia ludzi jakby nie docierały do tej paniusi. W końcu udaje nam się ich wyprzedzić. Wpadamy jeszcze na jedną, a w międzyczasie w przeciwną stronę drałują 2 następne obozy. Żaden z tych wszystkich wymienionych nie miał przewodnika! Ale by sobie TPN zarobił, jakby filancom chciało się skontrolować. Wracając mój ojciec wykonał taki numer, że w zasadzie powinienem pisać teraz nekrolog a nie relację. Mianowicie potknął się o wystający kamień i wyrzuciło go do przodu, ale zdołał chwycić się drzewa, które obróciło go o 360 stopni, ale dało możliwość ponownego wyjścia na ścieżkę. Rechoczemy z tego jak szaleni. Wreszcie Kuźnice! Łapczywie pijemy kupioną przed chwilą Kryniczankę. Postanawiamy podczas tego pobytu odpuścić sobie Granaty. Cóż... w końcu mamy w nogach 2 (w tym 1 udaną) próby zdobycia Świnicy, a zostają jeszcze Beskidy. Przez pozostałe 3 dni pochodzimy sobie po dolinach. W domu patrzę, a tu cholerny bąbel na nodze. No tak. Nienajlepsze miejsce na rozchodzenie butów sobie wybrałem, ale muszę to robić bo buty turystyczne się rozwalają. Starczą może jeszcze na 1 wysokogórską wycieczkę i bye, bye. Po południu idziemy Żywczańskiem, a potem wchodzimy do Lasu Białego. Mardziej przypomina mi on lasy z mojej rodzinnej Kotliny Sandomierskiej niż te w Tatrach. Potem idziemy do Doliny Strążyskiej. Ładny spacer. BTW jest to jedna z nielicznych oficjalnie dopuszczonych i polecanych tras przez TPN tras dla rowerzystów w Tatrach. Jutro prawdopodobnie idziemy na Halę Kondratową [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] 12 lipiec (dzień 6) - "STOŁ(Y)owanie się" Mieliśmy iść na Halę Kondratową, ale wyszło jak wyszło. Rano przeglądamy mapę. Pierwsza propozycja - Ciemniak! Byliśmy tam co prawda 4 lata temu, ale była taka mgła, że tylko przeszliśmy przez wierzchołek. Pomysł odpada zważywszy na przewidywane burze. Druga idea - Hala Ornak! Też odpada, wszak tam orować pewnie będą stada kolonistów, a po wczorajszym nie ciągnie nas do tego. W końcu wymyślamy Stoły i tam też się wybieramy. Żaden z nas tam wcześniej nie był. Bierzemy plecak, pakujemy tam: 1,5 l. wody, aparat, mapę i książeczkę GOT. Wychodzimy z domu i wsiadamy do busa. Po paru chwilach jesteśmy w Kościelisku, a ściślej w jego dzielnicy Kirach - słynnej z tras biathlonowych. Kierujemy się do Dol. Kościeliskiej. Szybki zakup biletów i już doń wchodzimy. Ponownie multum kolonii, lecz te są lepiej zorganizowane, bo każda idzie z przewodnikiem. Droga stricte spacerowa, idzie się prawie poziomo. W końcu skręcamy w prawo. Idziemy teraz ścieżką bardziej przypominającą te beskidzkie niż tatrzańkie. Nikogo przed nami, ani za nami. Tylko my, las, góry i... insekty! Lata ich tu naprawdę mnóstwo. Po pół godzinie wychodzimy na otwartą przestrzeń. (tam 2 opalające się panie - pierwsze osoby od zejścia z Kościeliskiej). Znów zagłębiamy się w las i ponownie wychodzimy na "powietrze", tym razem na Halę Stoły. Jest ona piękna i malownicza. Stoją tam trzy bacówki. Siadamy na progu jednej z nich. Po paru minutach kończymy postój i idziemy pod górę. Po paru minutach już jesteśmy na szczycie Stoły. Swą zaskakującą nazwę zawdzięcza ostańcom skalnym o takim kształcie. Tabliczka: "Uwaga! Niebezpieczeństwo spotkania z niedźwiedziem!" Nie zachęca do pozostawania na wierzchołku. Schodzimy w dół. Na Hali 2 osoby siedzące w tym samym miejscu w którym my wcześniej. Zagłębiamy się w las. Jestem tak zdekoncentrowany, że popełniam proste błędy. Na szczęście przeważnie udaje mi się utrzymać równowagę, aż tu nagle... . Dałem stopę na ruchomy kamień, który runął zboczem. Moja jedna noga też tam poleciała, ale na szczęście chwyciłem się wystającego korzenia. Przestaję już myśleć o niebieskich migdałach. Spoglądając w głębię tego stoku, jeszcze jestem trochę w szoku... . Po paru chwilach jesteśmy w Kościeliskiej, a stamtąd 15 min. i znów Kiry. Po przyjeździe do Zakopanego idziemy do knajpy "Pstrąg Górski". Tym razem postołować się bardziej orgoleptycznie niż wizualnie, jak to miało miejsce na hali... Stoły, oczywiście ![]() [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] 13 lipiec (dzień 7) - "Prawie jak Giewont" Po śniadaniu wyruszyliśmy busem do Kuźnic i pniemy się na Halę Kondratową. Zaopatrzenie plecaka nielepsze niż wczoraj. Wzbogacone tylko o drożdżówki. Mimo to idzie sią bardzo przyjemnie, będąc schowanym w lesie. Mijamy z daleka Pustelnię św. Brata Alberta, a następnie Hotel Górski FIS na Kalatówkach. Zauważam w nim jedną poważną zmianę w stosunku do 2004 r. Na dachu szklą się baterie słoneczne. W pół godziny potem konsumujemy już drożdżówki pod schroniskiem na Hali Kondratowej. Lecę podbić GOT-a. Gdy wracam ojciec proponuje ażeby przejść się na Wyżnią Przełęcz Kondracką, a stamtąd do Dol. Strążyskiej. Dokupujemy w schronisku wodę (Ździerstwo! 7 zł za litr!), a następnie pniemy się pod górę. Łatwo wyprzedzamy osoby znajdujące się nawet daleko przed nami. To chyba kwestia aklimatyzacji. Niestety nad Giewont zachodzą ciemne chmury. Jednogłośnie rezygnujemy z Giewontu. Byłem tam już raz w czasie burzy i "Sokół" zawracał wówczas 3 razy. Także thanks you very much, ale nie. Nie czuję się zawiedziony, wszak Giewont dla mnie nigdy nie stanowił celu samego w sobie. Podczas wspomnianej wyprawy w 2004 r. zdobyłem go wraz z przyjaciółmi, głównie dlatego że ja po prostu lubię łazić po górach, ale zrobiłem to bez tak dużych emocji jak choćby Świnicę. Wkurza mnie ta jego wszechobecna kultowość. Nawet bułki są "Made in Giewont". Wolę kameralność! Wracamy, ale w przeciwną stronę podążają dziesiątki osób. Kto jest głupi: my czy oni?! Później się wyjaśnia (burza), że oni. Za dużo jeszcze w polskich górach kretynów. A my? My zeszliśmy w spokoju do Kuźnic. I potem spacerem (brak kasy) do Zakopca. Możemy o sobie powiedzieć, że prawie zdobyliśmy Giewont. Ale jak wszyscy wiedzą "prawie robi wielką różnicę". [link widoczny dla zalogowanych] 14 lipiec (dzień ![]() Rano wyruszamy pod skocznię. Stamtąd kawałek ścieżką pod Reglami i wchodzimy do Dol. Białego. I o dziwo nie spiesząc się wyprzedzamy wszystkich. Co ciekawe podejścia pokonujemy swobodnie, bez problemów, łatwo wyprzedzając resztę, a po nas nie widać zmęczenia. Nie musimy też robić postojów. Wynika z tego, iż jesteśmy znakomicie przygotowani do sezonu turystycznego. Jest to zarazem bardzo dobry prognostyk przed nieuchronnie zbliżającymi się Beskidami. Na tabliczce w Dol. Białego pisało: "Do ścieżki nad Reglami - 1 h 10 min.". Nam udaje się to zrobić w 45 min. Niestety nie mam fotek z tej wyprawy, albowiem zapomniałem wziąść aparatu z pokoju. Na przełęczy łyk wody i dalej pod górę. Za Dziadowcem biegnie jakaś dziewczyna w koszulce "Jogging Wrocław". Jak nakazuje kultura szlaku mówimy jej dzień dobry. Odpowiada nam jej zdziwiona mina. Gdyby miał nóż w ręku to by nas chyba zabiła. Oczywiście ojciec parę metrów dalej (ale tak żeby joggingistka słyszała) wygłosił wykład z którego zapamiętałem: "kulawienie dzień dobry". Na Małej Krokwi (szczycie) kilkoro ludzi zastanawia się nad tym jaki to szczyt naprzeciwko nas. Wyprowadzamy ich z błędu mówiąć, że jest to Giewont. Szybkie zejście na Kalatówki i... c'est fini. Tak kończy się nasza tegoroczna przygoda z Tatrami. Podsumujmy: Liliowe, Gubałówka, Świnica, Nosal, Stoły, Ścieżka nad Reglami. Przez 7 dni słońce świeciło niemal non-stop. Trochę tylko popadało na Liliowem i nieraz słychać było w powietrzu grzmoty, ale nie spadła ani kropla deszczu wówczas. Gdy zeszliśmy do Kuźnic... deszcz. Może to tak jak w piosence którą niegdyś ułożyłem z przyjaciółmi: "(...). Gdy wyjeżdżamy Zakopane/ Jest całe załamane (...).". I właściwie na tym powinienem poprzestać, ale muszę przyznać że pod względem wycieczkowym wyszło znakomicie. Swój główny cel (Świnica) osiągnąłem, a poza tym odbyłem kilka wypraw w miejsca dotąd mi nieznane, a na pewno warte odwiedzenia. Szczególnie mile zaskoczyło mnie Liliowe 15 lipiec (dzień 9) - "Półmetek" Dziś obudziłem się chyba najpóźniej w trakcie całego wyjazdy 7.45. Spojrzałem przez okno. Skalisty łeb Giewontu drapał chmury. Piękny widok... . Tym razem nie widać Hawrania, ani Świnicy, ani nawet Kasprusia. Takie zaszły nań chmury. Po śniadaniu przeszliśmy się jeszcze uliczkami Zakopanego, wstąpiliśmy do fawryzowanej przez nas cukiernii "Samanta". Ciacho, cola i dalej błąkamy się po Zakopanem. Tym razem pożegnanie z "Krupówkowym Wierchem". Weszliśmy do księgarnii "Witkacy". Kupiłem tam kwartalnik "Tatry-TPN". Będę miał chociaż lekturę na czas podróży. Jeszcze tylko obiad w Pizzy HUT i bye Zakopane. Osobiście należę do grupy sentymentalnych, toteż gdy zobaczyłem po raz ostatni Tatry z Waksmundu czułem się co najmniej dziwnie. Wiedziałem bowiem że następnym razem zobaczę je dopiero za rok. Tym razem czuję się chociaż spełniony pod względem turystycznym. Oby wsio powiodło mi się też w Beskidach. No właśnie Beskidy! Na naszej trasie najpierw Gorce, a potem Pieniny. Za Nowym Sączem poweselałem na maksa. Chyba jednak wol Beskid Sądecki. Tu po prostu czuję się jak u siebie w doum. Nie dziwota... przyjeżdżam tu po raz 42 czy 43. Dojeżdżamy do Krynicy, rzucamy bagaże do pokoju i hajda na deptak. Tam podziwiam prace z OFFPiK-u, którego partnerem są e-Beskidy.com. Zbieg okoliczności sprawił, że akurat dziś mam koszulkę w kolorze khaki, właśnie z logiem e-Beskidów. Trochę pooglądalismy i wracamy do domu. Z okna jest b.dobry widok na symbol Krynicy - Górę Parkową. Na dziś przypadał też półmetek całego pobytu. Został nam już tylko tydzień narkotyzowania się górami. Trzeba to wykorzystać na maksa. Maksyma kibiców Stali St.Wola głosi: "Żyć szybko, umrzeć młodo". Moja parafraza górska brzmiałaby: "Chodzić szybko, podziwiać długo". 16 lipiec (dzień 10) - "Z Krynicy do... Krynicy" Jednak krynicki mikroklimat działa na mnie b.dobrze. Spałem dziś aż do 8.00. Po kościele bierzemy plecak i w góry! Na początku poruszamy się asfaltem, potem wchodzimy w las. Ależ dziś wiatr wieje! Chyba po raz pierwszy w Beskidach jestem przy takiej pogodzue. Do Przełęczy Krzyżowej na szlaku tylko my. Teraz już wiem za co tak uwielbiam te Beskidy: kameralność i bliskość natury. Naprawdę czuję się tu swojsko. Zaraz za Przełęczą Krzyżową kolejna w tym roku joggingistka. Ta odpowiada dzień dobry. I nawet ludzie lepsi niż w Tatrach ![]() [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] 17 lipiec (dzień 11) - "Wyborna forma" Po 9.00 wychodzimy z domu. Początek identyczny jak wczoraj. Z tymże teraz świeci piękne słońce. Towarzyszy mu jednak także i wiatr. Fajna pogoda. Jednak po wyjściu na Przeł. Krzyżową czuję się nieco zmęczony. Pewnie to znużenie trasą. Schodzimy w dół (mały poślizg spowodowany halówkami) i bez zatrzymywania się idziemy w górę - na Jaworzynę Krynicką. Od początku ścieżka wspina się stromym zboczem, wyciskając z nas 7 poty. Ze szczytu schodzi kolonia. Ich wychowawaca mówi wskazując na mnie - ubranego w koszulce z e-Beskidami - "Widzicie! Tak trzeba iść!". To się nazywa redaktorski przykład! Keraj pewnie będzie zadowolony z reklamy. Po jakimś czasie wychodzimy na otwartą przestrzeń, trawers stoku - znanego mi z narciarstwa przywyciągowego. Niewiele dalej Diabelski Kamień. Fantastycznie wyglądający ostaniec skalny. Legenda głosi iż diabeł lecący z Tatr upuścił go tutaj. Idziemy dalej, na stoku spotykamy ludzi z naszej kwatery. Ci wjechali na Jaworzynę Krynicką i z niej schodzą. W porównaniu z innymi kuracjuszami i tak mają dużo samozaparcia górskiego. Kilka minut podejścia i już szczyt. Spoglądam na zegarek... od wyjścia z Krynicy minęło 1 h 45 min., a powinno nam zająć 3 h! I tak znakomity czas osiagnięty bez nadmiernego śpieszenia się. Ba! Ja byłem wręcz przekonany, że mamy opóźnienie. Niezły hardcore. Na wierzchołku wypijam coca-colę i... zjeżdżamy Kolejką Gondolową. Za tak świetny wynik należy nam się nagroda, nieprawdaż?! [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] 18 lipca (dzień 12) - "Halowa wycieczka" W zasadzie po przyjeździe z Łomnicy myślałem nad co najmniej jeszcze trzema tytułami: "Prawdziwego mężczyznę itd.", "Ostatnia wędrówka Kasny'ch" oraz ">>Schabik<< do raportu!!!". Dlaczego to dowiecie się w trakcie czytania. Wybrałem ten wszak najlepiej oddaje sedno, gdyż naszym celem są m.in. Hala Łabowska oraz Hala Pisana. Wyjeżdżamy do Łomnicy - Zdroju naszym rumakiem Astrą II combi. Rumak spisuje się co najmniej znakomicie. Niestety w okolicach Wierchomli roboty drogowe. To słowo mnie prześladuje już od początku wyjazdu. Uchylamy szyby i przez moje okno wlatuje jakis robal. Oglądam się do tyłu... nie ma go, pewnie wyleciał przez okno taty. Po 40 minutach Łomnica. Jestem tutaj 1 raz w życiu. Nagle aż zawyłem z bólu. Oglądam się za siebie a zza mojej podkoszulki wylatuje osa. Jasna cholera... co za piekielny ból. Jakoś wytrzymałem do parkingu. Tam szybko przemywam plecy wodą. Nienajlepszy to początek wycieczki... . No nic bierzemy plecaki i w górę. Już po paru minutach cholernie strome podejście. IMHO najbardziej w całym Beskidzie Sądeckim. Tata przejmuje ode mnie plecak. W końcu włazimy na Halę Groń. Pierwsza z hal na naszym dzisiejszym szlaku. Zaraz za nią Hala Skotarka, a z tej już 15 - 20 min. i Hala Łabowska. O schronisku nań była spora dyskusja na forum PTTK. Wtedy stanąłem po stronie zwolenników. Idę podbić GOT-a. Czekam 5 min... a tu nic! W końcu po 7-8 zjawia się jaśnie pani sprzedająca i stwierdza że ukradli im pieczątkę! Utwierdza mnie to w przekonaniu iż nie jest to przyjazne GOT-owcom miejsce. Gdyby było to przybiłaby mi pieczątkę firmową (każde schronisko ma takową ze swym NIP-em). To wszystko na oczach dzierżawcy - p. Mariusza Schabikowskiego. Dosłownie PRL panie! Wychodzę przed schronisko. Niby ładny widok, ale nie chce mi się pstrykać fotek. Jestem jeszcze zbyt wzburzony tym co stało się przed chwilą. Już wiem co zrobię... rąbnę o tym artykuł w e-Beskidach. P. "Schabik" będzie miał się w końcu z pyszna. Wracamy na ścieżkę. Wchodzimy w las bukowy. Rzadko zdarza mi się zachwycać roślinnością, ale to co tutaj zauważyłem jest przepiękne. W końcu (niestety) z niego wychodzimy i okazuje się że już przeszliśmy Wierch nad Kamieniem. Brakuje nań tabliczki o tym informującej. PTTK bądź PPK powinien coś z tym zrobić. Ładne widoki na Kotlinę Sądecką, za tą halą znów las, a w nim... 2 groby! Nigdy nie lubiłem cmentarzy... . Wychodzimy stamtąd i jeszcze jedna hala - tym razem Pisana. Super widoki na Wierch nad Kaminiem oraz Halę Łabowską i przepiękne Tatry! Tuż za lasem jeszcze piękniejsza panorama z Przeł. Bukowina. Stąd już niemal cały czas schodzimy. 1,5 h. później znów jesteśmy w Łomnicy. Całość zajęła nam jakieś 5 h. Turystów na całej trasie jak na lekarstwo (dużo zaś zbierających borówki). Wycieczka ekstra. Spodobało mi się zwłaszcza ostre, lecz widokowe podejście na Halę Łabowską. No, koniec godny prawdziwego mężczyzny (wg. Leszka Millera "poznaje się go nie po tym jak zaczyna [osa],ale jak kończy [wspaniała wędrówka]"). Po przyjeździe do Krynicy wyrzucam swoje wysłużone, dwusezonowe buty turystyczne marki Kasny. Tak kończy się ich ostatnia wędrówka. Od teraz z kolei każda następna wycieczka będzie dla mnie halowa, wszj do dyspozycji pozostały mi tylko halówki. [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] 19 lipca (dzień 13) - "Komórka na Huzarach" Po wczorajszej wyrypie trochę boli mnie staw skokowy. Jako bramkarz powinienem go oszczędzać, ale jak to zrobić kiedy wokół takie piękne góry?! Na rekonwalescencję przyjdzie czas nad morzem. Dziś dla odmiany ja dźwigam plecak. Za sanatorium ZNP "Huzar", skręcamy już na... Huzary! Gdzieś zawsze miałem do nich sentyment. Nie brałem dziś natomiast aparatu, bo i po co?! Prawie cały masyw Huzarów jest zalesiony także fotki byłyby w tym momencie pozbawione sensu. Idzie się nam dobrze, choć nie tak dobrze jak wczoraj. Przed wierzchołkiem Huzarów pierwszy łyk wody. Spoglądam na przełączkę. Jeszcze kilka lat temu wyborny punkt widokowy, a teraz skupisko drzew. Nic to kartografowie będą go rysować na mapie jeszcze przez kilka(naście) lat. Zaraz za wierzchołkiem spotykamy matkę z córką. Pierwsze osoby dziś! Czyżbyśmy byli ostatnimi "huzarami"? Nie! Za 10-15 min. spotykamy jakiegoś facia. Ma on do nas nietypową prośbę. Otóż prosi on o pożyczenie komórki. Ludzie muszą sobie na szlaku pomagać, więc podaję mu mojego Siemensa. Dzwoni do swojej żony (okazuje się nią być ta którą mijaliśmy wyżej). Po rozmowie chce nam płacić, ale wybijamy mu to z głowy. Jeszcze trochę i już jesteśmy w Tyliczu. Teraz trochę żałuję że jednak nie wziąłem aparatu bo widoki u dołu są nawet niezłe. Tylicz to duża wieś, lecz poprzez bliskość Krynicy zdetronizowana do rangi sołectwa. IMHO idealne miejsce na prowadzenie gospodarstwa agroturystycznego. Wracamy autobusem do Krynicy. Na kwaterze meldujemy się już o 11:55. Tak szybko to ja wędrówki jeszcze nie zakończyłem. Dlatego też po południu na Parkową chyba jeszcze pójdziemy 20 lipca (dzień 14) - "2 w 1" Suma sumarum na Parkową nie poszliśmy. Takie z nas leniuchy ![]() Co się odwlecze to nie uciecze. Tak głosi stara życiowa prawda i jest ona tak prawdziwa, że nie ma sensu z nią polemizować. Po raz kolejny okazało się też że południowcy - obojętnie skąd - to strasznie spontaniczni ludzie. Tak było też z nami (w końcu Podkarpacie leży na południu Polski ![]() [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] 21 lipca (dzień 15) - "Pierwszy deszcz w Beskidach" Wyjątkowo niespiesznie wyszliśmy z domu. Na szlaku byliśmy dopiero o 10:45. W końcu są wakacje, nie?! Znów pniemy się pod tą Przełęcz Krzyżową. To już czwarty raz w tym roku (3 razy na wakacjach + raz na feriach). Znam ją już na pamięć. Jest strasznie gorąco. Wyjątkowo zdjąłem z siebie koszulkę bo upał daje się tak we znaki, że szok. Zwykle tego nie robię, no ale cóż wolę obnażyć się niż umrzeć ![]() wszka deszcz był naprawdę mocny - suchą koszulkę. To był nasz pierwszy, tegoroczny deszcz w Beskidach. Cóż i on jest potrzebny do życia. Zwłaszcza przyrodzie, która mizernie wygląda na halach [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] 22 lipca (dzień 16) - "Asfaltem do Muszyny" Gdy wczoraj schodziliśmy z Bacówki, planowaliśmy żeby ten dzień był rekreacyjny. Czy rzeczywiście tak było? Oceńcie sami. Wyszliśmy ot tak na luzaka. Bez plecaka itp. Gdy mijaliśmy przystanek spytałem czemu nie przystaneliśmy. Początkowo myślałem, że pojedziemy autobusem do Powroźnika i dopiero stamtą będziemy orować do Muszyny. No nic, skoro tak to całe 15 km rąbniemy na nogach. OK! Jak dla mnie może nie bomba, ale na pewno wporzo. Mijamy deptak w Krynicy. W muszli koncertowej gra jakaś orkiestra ale nie przygląda się jej zbyt wiele osób. Za deptakiem idziemy ul. Kraszewskiego, nie-uzdrowiskowym centrum Krynicy. Mijamy kościół ekumeniczny, tj. z jednej strony cerkiew, a zdrugiej kościół rzym.-kat., a oba w tym samym budynku. Dochodzimy w końcu do Powroźnika. Tutaj mój rodziciel wpada na pomysł żeby do Muszyny dostać się już autobusem. Jednak w przeciągu godziny takowych nie ma. Dlatego też dalej asfaltem do Muszyny. Po prawej rozciąga się boczna grań Jaworzyny Krynickiej, zaś z lewej grupa Góry Parkowej. Oba gniazda wyglądają ładnie, jak takie wielkie zielone kopy. Są naprawdę gęsto zalesione. Nie fociłem ich gdyż nie wziąłem aparatu. Idąc dalej przypominam sobie, że górski etap wakacji zawsze kończę "wyprawą asfaltową". Dwa lata temu były to Słotwiny, rok temu Powroźnik --> Tylicz. Pewnie wcześniej (regularnie tj. co pół rou w góry jeżdżę od 1996 r.) też tak było, ale jak bachor nie rejestrowałem tego w pamięci. Przechodzimy koło stacji PKP Powroźnik. Nigdy nie ukrywałem, że koleje są moją pasją nr. 3 (1. Turystyka (m.in. górska), 2. sport (zwł. piłka nożna). Toteż z zaciekawieniem patrzę na przetaczanie składu. Powroźnik pełnie funkcję stacji postojowej dla węzła krynickiego. Niedaleko stąd już Muszyna. Do centrum jednak troszkę daleko. Idę ulicą, którą pamiętam sprzed 3 lat. Wtedy były to jednak widoki okropne. Poprad zalał wszystkie te budynki. Ten przeraźliwy płacz ludzi... tego się nie zapomina. Dochodzimy w końcu do centrum Muszyny. Jakiś przyjezdny Słowak pyta się nas "kde je czerpadlo". Byliśmy pewni że chodzi o wiadro, ale coraz bardziej przekonujemy że to nie o to biegło. Please, jeśli ktoś wie to niech powie bo mnie to ciekawi. Po powrocie (autobusem) do Krynicy idziemy na obiad do Karczmy "Biesiadna Chata". Tu też przekonuję się jak wielkie możliwości daje identyfikator redakcji e-Beskidy.com, ale po kolei. Zamówiliśmy "michę pierogową" i prosimy o rachunek, pani kelnerka idzie po niego ale przychodzi właściciel firmy. Mówi on: "To na koszt firmy. Proszę odwdzięczyć się dobrą recenzją lokalu". Dopiero teraz zauważam ten identyfikator. Wobec tego polecam (szczerze bo pierogi prima sort) Karczmę "Biesiadna Chata". Krynica, ul. Piłsudskiego 28 (obok kina "Jaworzyna"). 23 lipca (dzień 17) - "Na pożegnanie Góra Parkowa". Po kościele, ok. 10:45 opuszczamy naszą kwaterę na amen. Samochód zapakowany. Idziemy do Pijalni Głównej, a potem na Parkową. Schodzimy z niej nieznakowaną ścieżką do Krynicy - Wsi. Coraz bardziej widzę jak ścieżka ta zarasta. Musieliśmy sami ją wydepytwać. A szkoda u dołu są supcio widoki ku Jaworzynie i Bukowej. Zeszliśmy na dół, zjedlismy żarcie w "Węgierskiej Koronie" i do parkingu. Ostatnim akcentem naszeg wyjazdu jest sankostrada, tzw. "letnie sanki". Było fajnie. Tym milszy wypad, że nieoczekiwany. O 14:50 bye Krynico. Jeszcze przez trochę towarzyszy nam Beskid Sądecki, potem Beskid Niski i góry kończą się na Pogórzu Ciężkowickim. Tu też przestaje odbierać moje ulubione radio "Złote Przeboje". O 18:00 jestem w domu i siadam do przepisywania relacji. Kończę ją dopiero w środę. Teraz mój popis liryczny. Postanowiłem że każdy dzień będę podsumowywał małym wierszem. Ułożyły się one w jeden duży poemat. Zapraszam do czytania. Wiersz czasem żartobliwy, czasem melancholijny, czasem gwarą góralską, częściej miejską nic wielkiego, ale chyba zgrabnie zbudowane. Każdej dobie odpowiada jedna zwrotka Krupówki, Krupówki Pikne te bulwary Łażą tutaj "mrówki Łażą i komary Chciałem wejść na Świnicę Niestety, wobec złej pogody Na Kasprowym chmury licę A w Zakopcu, idę do gospody Dzisiaj dzień regeneracji Weszliśmy na Gubałówkę I choć w górze nie brakło atrakcji To ja wolę graniówkę Zdobyłem Świnicę Rachunki wyrównane Popijając żętycę Patrzę na Zakopane Byłem dziś na Nosalu Dzielnie tam wchodziłem Ale wolałbym być na balu Bo Nosal kontuzją okupiłem Dziwne są te nozwy Tu Burdel, tam Stoły Pewnie by wpłyneły nań pozwy Lec to górolki tak ponazywoły Pikno jes Hala Ka sie miś chowo Tam scyty, śnieg kala To właśnie Kondratowo Wędrując pod chmurami W ten gorący czas Ścieżką nad Reglami Już wchodzimy w las Wyjeżdżam już z Tatr Słonecznej krainy W górze jeszcze wiatr W dole już niziny Byle do Kopciowej Obojętnie jak Ale już najzdrowiej Przejść się tak jak ssak Krynicka Jaworzyno Najwyższy tutaj szczycie Tysiące ludzi się przewiną Co marzyli o tym skrycie Hale, śliczne Hale Czemu zarastacie? Ja te drzewa spale Jak w banku to macie Marsz na Huzary! Jak rozkaz to brzmi By uniknąć kary Wchodzę! Jak dobrze mi Fatalne oznakowanie Drogi do Kopciowej Poraża mnie A bywało już gorzej Nad Wierchomlą jest bacówka Trochę drewna - nic szczególnego Tu bufet, tam polówka Lecz za nic nie oddałbym tego -- Wojtek Bajak "Tatry i Beskid Sądecki" PS: Relację w fotki będę uaktualniał stopniowo, bo długo schodzi. |
|||||||||||||
Ostatnio zmieniony przez WojtekB dnia Wto 18:35, 29 Maj 2007, w całości zmieniany 2 razy
|
![]() |