Forum BESKIDZKIE FORUM Strona Główna


BESKIDZKIE FORUM
"Tak mnie ciągnie do gór..."
Odpowiedz do tematu
Wiosenna przygoda Raubrittera
Raubritter


Dołączył: 18 Lut 2010
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bischofskoppe

Witam wszystkich! Minął już pewien okres czasu od mojej pierwszej wiosennej wyprawy w Sudety, mam przeto nadzieję że mi wybaczycie ten mały poślizg w relacji, spowodowany po prostu brakiem internetu.
Z Poznania wyruszyłem siódmego kwietnia, a ostatecznym celem mojej wyprawy była Biskupia Kopa w Górach Opawskich - choć pociągiem jechałem do Kłodzka. Moim planem było ambitnie przejść przez Góry Bardzkie, Złote oraz Rychlebskie.
ŚRODA
Pierwszy dzień dawał stuprocentową nadzieję, że plan się ziści. Kłodzko wita mnie pięknym słońcem i po przejściu dosłownie kilku kroków czuje że się pocę. Nigdy w tym mieście dłużej nie gościłem i teraz też chciałem wyjść zaraz na szlak, jednak postanowiłem zwiedzić chociaż słynny most Wita Stwosza, a twierdze zostawić sobie na kiedy indziej.
Po zwiedzeniu mostu ruszyłem żółtym szlakiem w Góry Bardzkie z zamiarem przenocowania na Kłodzkiej Górze. Pogoda cały czas jest fantastyczna, choć na horyzoncie zalega lekka mgiełka przez co widoki są ładne acz nie rewelacyjne. Z najciekawszych mijanych po drodze obiektów, to dawna wieża widokowa na Szyndzielni, po wejściu w Bardzkie szlak już prawie cały czas idzie lasem.
Późnym popołudniem docieram na Kłodzką Górę i rozbijam namiot. Rozpalam minimalnie małe ognisko i smażę kiełbaski, które stały się moim daniem głównym w czasie tej wyprawy.
Zapada wieczór, a ja kołysany szumem drzew i śpiewem ptaków zapadam w sen. Musze przy tym przyznać się, że po raz pierwszy nocowałem sam jeden pod namiotem w absolutnej dziczy. Czy się bałem? Hmm... jeśli napiszę że nie, to skłamię. Z drugiej jednak strony strach ten trudno było sprecyzować, sam jeden nie wiem czego się tak naprawdę bałem bardziej. Dziwnych leśnych odgłosów, których nie potrafiłem niczemu przypisać, nagłych poruszeń gałęziami obok namiotu, czy też może świadomości że zaraz przyjdzie "ktoś" i skończy się moja sielanka?
CZWARTEK
Budzę się, a raczej budzą mnie ptaki grubo przed siódmą rano. Na dworze wszystko pokrywa rosa i szron, jest zimno, choć zapowiada się ładny dzień. Coś jem, pakuję pakuje mokry namiot i ruszam dalej. Jestem pełen dobrych myśli, tym razem podążam szlakiem niebieskim w kierunku Przełęczy Kłodzkiej. Gdy już jestem u celu schodzę na asfaltową drogę aby zahaczyć o najbliższą wioskę w poszukiwaniu sklepu gdyż skończyła mi się woda, a co gorsza wczorajszego wieczora nie piłem piwa!
Najbliższa wioska to Laski, choć żadnych tam nie widziałem (trudno zaliczyć do tego miana kilka przygarbionych sześćdziesiątek).
Zastanawialiście się może kiedyś przechodząc przez wioski i mniejsze mieściny, gdzie podziewają się ci wszyscy ludzie którzy tam żyją, a których nigdzie nie widać? Zawsze mi się wydawało, że są w pracy... Otóż nie!
Godzina dziewiąta rano dochodzę do sklepu, a tam w ogródku... ze dwadzieścia chłopa (plus kilka kobiet)! Wszyscy piją piwa, śmieją się, gdzieś ktoś podniesie do ust jakiś kieliszek.
Widząc strudzonego ( a może zdębiałego) wędrowca, zapraszają mnie do swego grona. Siadam nieopodal uprzednio zrobiwszy zakupy i konsumuję drugie śniadanie popijając wszystko kilkoma Piastami. Po około godzinie ruszam dalej – opuszczam Laski i dochodząc do wioski Chwalisław wchodzę na czarny szlak aby na Przełęczy Leszczynowej wrócić na szlak niebieski prowadzący do Lądka Zdroju. Dochodzę do Polany Nad Skrzynką ( mniej więcej w połowie drogi do Lądka) i mimo, że jest dopiero godzina szesnasta, postanawiam się rozbić. Spowodowane to było bardzo dobrym usytuowaniem, na polanie jest miejsce na rozpalenie ogniska, ładny widok i blisko płynący strumień w którym można było się umyć. Rozpalam duże ognisko i standardowo smażę kiełbaski.
Był to najpiękniejszy wieczór i noc, podczas całej tej wyprawy. Piękna pogoda, tysiące skrzących się na nocnym niebie gwiazd, powodowało że jeszcze długo po zachodzie słońca z głową wysuniętą z namiotu, wpatrywałem się w niebo wsłuchany w nocne odgłosy wcale nie śpiącego lasu. Tym razem niczego się nie bałem.
PIĄTEK
Piąty dzień tygodnia, a trzeci mojej wyprawy, budzi mnie odgłosem jadącego do lasu ciągnika z kilkoma (chyba) drwalami. Jest po szóstej, pakuję znowuż mokry od rosy namiot i nieco skostniały szybko ruszam na szlak aby się rozgrzać i rozprostować kości. Do tej pory noce nie były aż takie zimne, chłód odczuwałem dopiero nad ranem ale wówczas wchodziło się całym do śpiwora i o wszystkim zapominało.
Szybko docieram do Jaskini Radochowskiej i po pobieżnym luknięciu w jej wydawałoby się niezgłębioną i mroczną czeluść, ruszam do Lądka. Niestety schodząc coraz niżej, psuje się pogoda. Niebo poczynają zalegać coraz grubsze warstwy chmur, robi się chłodno i na nos spada mi kilka (jeszcze nieśmiałych) kropel deszczu. W mijanej wiosce Radochów robię małą przerwę na kilka piwek i kiełbasę z bułką (mój brat nazywa to śniadaniem robotnika - ja śniadaniem turysty J ) i bez problemów docieram do Lądka Zdroju.
Miasteczko to bardzo mi się spodobało, zwiedzam rynek, przybijam pieczątkę w miejscowym oddziale PTTK i podążam dalej przed siebie, cały czas niebieskim szlakiem. Moim ostatecznym celem na dzień dzisiejszy jest w pierwszej kolejności szczyt Trojak (Góry Złote) oraz ruiny zamku Karpień.
Z Trojaka niestety widoki marne, dlatego też po szybkim piwku na szczycie idę dalej. Pod wieczór dochodzę do ruin zamku i to tutaj właśnie zamierzam przenocować. Sam jeden w niegdysiejszej siedzibie raubritterów...
W międzyczasie dostaję smsa od Eco, który pisze mi, że w najbliższych dniach szykuje się załamanie pogody. Spodziewane są intensywne opady deszczy, a nawet deszczy ze śniegiem i śniegu.
Rozbijam namiot w samym środku ruin. Jest zimno, mokro i wieje przejmujący do szpiku kości wiatr. Nie udaje mi się rozpalić ogniska. Aura w sam raz na nocne odwiedziny byłych panów zamku...
Zasypiam szybko i dość wcześnie, acz śpię niespokojnie i często się budzę. Silny wiatr porusza moim namiotem we wszystkie strony, wydaje mi się że coś słyszę... czyżby to jakieś krzyki? A może śmiechy?
Zamykam oczy i budzę się już po wschodzie słońca, które to swoimi promieniami odgania wszelkie nocne mary...
SOBOTA
Pada deszcz ze śniegiem. Jest bardzo zimno. Gdy schodzę nieco niżej opady przeradzają się w sam deszcz, który następnie ustępuje padającemu średnio co piętnaście minut intensywnie gradowi. Jestem hmm... zły, choć jeszcze nie tracę nadziei.
Docieram do niegdysiejszego schroniska, dziś pensjonatu – Chatki Cyborga. To tutaj dowiaduję się o narodowej tragedii.
Dostaję wrzątek ( za darmo!!!), coś jem i popijam wszystko Tyskim, po czym aby nie tracić cennego czasu, idę dalej. Zamierzam przebić się na czeską stronę, tym samym opuszczając Polskę aż do czasu wejścia w Góry Opawskie.
Rychleby nie witają mnie jednak serdecznie. Zaraz po wejściu na czeską stronę i niebieski szlak do Żulowej, gubię się. Całe szczęście po drodze napotykam kilku pracujących w lesie ludzi, co się okazało, zrobiłem prawie czterokilometrowe koło... To jednak nie wszystko. Gdy już odnalazłem szlak, gubię się po raz drugi! I znowuż kilka kilometrów zrobionych w deszczu na darmo....
W końcu docieram na drogę prowadzącą do Żulowej i nagle z nieba zaczyna lać dosłownie wiadrami woda. Spostrzegam jakiś samochód, wyciągam nieśmiało rękę i... dziękuję Bogu – zatrzymali się. Podwożą mnie kilka kilometrów do miasteczka, w międzyczasie ustaje ulewa i Żulowa wita mnie nieśmiałym słońcem. Szybko odnajduję miejscową knajpę ( ma się tego nosa) i po chwili mogę już delektować się smakiem Radegasta i przy okazji wysuszyć nieco ubranie. Aż dziw że nie wyrzucili mnie za drzwi, oprócz tego że byłe cały mokry to jeszcze byłem dość obficie ubłocony oraz podejrzewam, że nie pachniałem fiołkami.
Po godzinnej przerwie zbieram się ponownie na szlak. Moim celem są ruiny zamku Kalkenstein, w których to chcę przenocować. Przede mną kolejna siedziba raubritterów...
Ruiny te znajdują się na niewielkiej górze ( około 400 m n.p.m.), porośniętej starym bukowym lasem. Na szczycie góruje w majestatyczny sposób, widoczna już z daleka pozostałość wieży. Pod wieczór deszcz ustaje, z ruin roztacza się na pewno przy ładnej pogodnie piękny widok. Tym razem zasypiam bardzo szybko i w nocy nic mnie nie budzi, widocznie ten zamek nie jest nawiedzony...
NIEDZIELA
Budzą mnie ptaki. Setki ptaków. Akurat tą górę i te ruiny nie wiedzieć czemu, upodobały sobie przede wszystkim kruki i wrony – już wczorajszego wieczora stwarzały wielki harmider.
I znowu deszcz.
Namiot cały mokry ( nie przeciekał – pod tym względem było wszystko okej, ale pakując mokry i ubłocony namiot, to tropik chcąc nie chcąc przemoknie).
Idę.
Pierwszym celem jest Jesenik.
Deszcz, mgła, deszcz, mgła.
Wchodząc coraz wyżej w góry, deszcz zamienia się w śnieg. W szczytowych partiach prawie po kolana tego białego dziadostwa. Całe szczęście schodząc do Jesenika, śniegu jest coraz mniej, aż w końcu znika (śnieg tak, ale nie deszcz).
W Jeseniku nie mam humoru na jakiekolwiek zwiedzanie. Znajduję jakąś knajpę, trochę schnę i idę dalej. Planowałem przebić się przez Zlaty Chlum i znaleźć się w okolicach miejscowości Rejwiz i gdzieś tam się rozbić, jednak wchodząc coraz wyżej znowuż pojawił się śnieg. Tym razem jestem już zrozpaczony. Jest mi zimno, czuję przechodzące po ciele dreszcze. Co robić? Jestem w ciemnej i do tego mokrej dupie. Cofnąć się do Jesenika i wynająć pokój? Odpada – nie miałem aż tyle gotówki. Przenocować gdzieś na dworcu – bez przesady!
Rozbijam namiot na stoku Zlatego Chlumu (Chluma?) i przebierając się w ostatnie suche rzeczy, przykrywam się szczelnie śpiworem oraz kocem ratunkowym. Odgłosy spadających kropel deszczu przyprawiają mnie do stanu bliskiego obłędu (przynajmniej tak mi się wówczas wydawało, dziś patrzę na to troszkę z innej perspektywy).
Cały czas z lekiem aby mnie nie zalało, zasypiam snem niespokojnym.
PONIEDZIAŁEK
Uff!!!
Obudziłem się!!!
Uff!!!
Słyszę ten cholerny deszcz!!!
Uff!!!
To znaczy, że żyję!!!
Wszystko otacza szybko topniejący śnieg. Z nieba oczywiście cały czas pada.
Pakuję się i schodzę szybko do Jesenika. Tutaj przynajmniej nie ma śniegu!
Analizuję swoją sytuację; czuję się źle, jest mi zimno, nie mam już prawie żadnych suchych rzeczy, mam przemoczone buty, nie dający się do spania namiot, zamókł mi też w pewnym miejscu śpiwór.
DUPA
Koniec ambitnej wyprawy.
Wychodzę nieco za Jesenik na drogę prowadzącą do Rejwiz i udaje mi się złapać stopa aż do samych Zlatych Hor (jakieś 20 km). W wyższych partiach gór pełno śniegu, ale za to w aucie jak przyjemnie ciepło...
A w Zlatych Horach... wiosna. Na niebie świeci słoneczko i dopiero szczyt Biskupiej Kopy pogrążony jest we mgle. Idąc zielonym szlakiem uderza mnie już zapach czosnku niedźwiedziego. Dochodzę do schroniska i po raz pierwszy w życiu czuję, że mam dość gór. Przynajmniej aż do wysuszenia ubrań.

Reasumując.
Wyprawa te wiele mnie nauczyła, czuję że jestem bogatszy o wiele bezcennych doświadczeń na szlaku. Wiem, że cokolwiek by się działo, nie należy panikować tylko rozsądnie myśleć. Góry to nie tylko sielanka, góry to też może być koszmar. Nie twierdzę że nie byłem przygotowany na takie warunki, wręcz przeciwnie – miałem ze sobą dużo ciepłych rzeczy, kurtkę przeciwdeszczową itp., oraz liczyłem się z faktem, że na swojej drodze napotkam zimę. Nie uważam tej wyprawy za nie udanej, wręcz przeciwnie – jeszcze żaden wyjazd nie dostarczył mi takiej bogatej gamy wrażeń. To była dla mnie prawdziwa przygoda, prawdziwa tułaczka i posmakowanie czegoś, o czym marzyło się od dziecka.
A jak się już czegoś posmakowało... przecież Wy sami wiecie!


P.S pozwólcie, że zdjęcia zapodam w najbliższych dniach - teraz po prostu nie mam za bardzo czasu na ich obrobienie i wrzucenie do neta.

Pozdrawiam
Zobacz profil autora
Raubritter


Dołączył: 18 Lut 2010
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bischofskoppe

[link widoczny dla zalogowanych]

Oto i zdjęcia
Zobacz profil autora
ecowarrior


Dołączył: 27 Sty 2007
Posty: 1461
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zdzieszowice

Skomentowałem już na forum sudeckim, ale wyprawa była tak wspaniale zrelacjonowana, że nie sposób rzec parę słów i tutaj...
Wypad dziki, odważny i godny pozazdroszczenia!
Masz niesamowity dar w postaci przelewania na kartki papieru a właściwie monitora własnych myśli, wrażeń i przemyśleń, dzięki temu, naprawdę, czyta się z wrażeniem jak gdyby wędrowało się wraz z Tobą...
Zobacz profil autora
Piotrek
Administrator

Dołączył: 21 Kwi 2006
Posty: 5888
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Żywiec/Sienna

No właśnie, na Twoim blogu ani słowa o tym wypadzie.
Zobacz profil autora
Raubritter


Dołączył: 18 Lut 2010
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bischofskoppe

Gdyż na owym blogu pisuję rzadko z braku czasu... jak i też chyba chęci. Mimo że go założyłem to nie mogę się do końca przemóc przed jakimś tam chwalipięctwem gdyż sam nie uznaję swoich wypraw za Bóg wie jak ekscytujące w porównaniu z innymi. Jest to raczej dla mnie forma pamiętnika, dziennika w którym mogę skreślić kilka słów i przesłać np. znajomym którzy nie bywają na forach w tej tematyce.

Pozdrawiam
Zobacz profil autora
Wiosenna przygoda Raubrittera
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Odpowiedz do tematu