Forum BESKIDZKIE FORUM Strona Główna


BESKIDZKIE FORUM
"Tak mnie ciągnie do gór..."
Odpowiedz do tematu
Góry Łużyckie, Szwajcaria Saksońska 29.09.2012 - 03.10.2012
ecowarrior


Dołączył: 27 Sty 2007
Posty: 1461
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zdzieszowice

Pomysł wyprawy w Góry Łużyckie i Szwajcarię Saksońską plątał się w mej głowie już od kilku lat.
W tym roku zapadła decyzja – wyjeżdżam. Pozostaje jedynie czekać na mój ulubiony termin, przełom września i października.

28.09.2012r. - Preludium
Jest piątek, do pracy ruszam z plecakiem. Na miejscu rzucam go w niewidoczny kąt i z niecierpliwością oczekuję godziny 15, w której to następuje przeobrażenie pana Andrzeja w ecowarriora!
Docieram do Sebastian, pozostawiam u niego plecak i ruszamy wymienić walutę, zrobić zakupy i napić się piwa! W knajpie spotykamy się z Pudelkiem, Michałem i przypadkowym częstochowskim turystom – niemiłosiernie męczącym Konradm … Wieczór spędzamy na radosnych rozmowach, graniu w stołowe piłkarzyki i odśpiewywaniu co jakiś czas naszego hymnu Very Happy

29.09.2012r.
Wstajemy przed 05.
Mkniemy na stację i ruszamy w stronę Wrocławia. W stolicy Dolnego Śląska robimy krótkie zakupy, o mało dostajemy wpie.. i przesiadamy się na Zgorzelec. Piechotą przekraczamy granicę i w ostatniej minucie wskakujemy do pociągu zmierzającego do Żytawy (Zittau). Otwieram piwko, spoglądam na pagórkowate krajobrazy i snuję radosne wizje nt czekającej nas przygody. Z Żytawy do Oybina podążamy zabytkową wąskotorową linią kolejową z 1890r. Na miejscu spoglądamy na wznoszący się nad miejscowością zespół budowlany – perłę europejskiej historii kultury a zarazem centralny punkt kulturalno-historyczny Gór Żytawskich – XIII-wieczny zamek oraz ruiny monumentalnego klasztoru celestynów z 1369r.


Spokojne zwiedzanie zajmuje kilka godzin, po czym duchowo ukontentowani zabieramy się za wzmocnienie sił witalnych – czas na strawę i napitek. Posileni zacnym jadłem i trunkiem udajemy się w dalszą wędrówkę. Zmierzamy ku pogranicznej górze Hochwald (Hwozd). W gospodzie przy wieży widokowej podbijamy pieczątki i chwilę odpoczywamy. Łapie nas znużenie. Ostatnia noc daje się we znaki. Podczas dalszej wędrówki myślimy o jak najszybszym rozbiciu namiotu, kilkugodzinnej drzemce a później dopiero rozpaleniu ogniska. Niebawem, pomiędzy drzewami zaczynają majaczyć jakieś kontury. Po chwili wypalam:
– No tak, przecież tutaj miało być schronisko! Tamta gospoda przed wieżą widokową widocznie nim nie była.
Sebastian przeciera oczy i filozoficznym tonem rzecze:
– To zmienia postać rzeczy.
Raczymy się tutaj wybornym piwem oraz chłoniemy wulkaniczne krajobrazy Gór Łużyckich i Szwajcarii Saksońskiej.

Na pograniczu łąk i lasów, nieopodal Krompachu rozbijamy nasz przenośny obóz koczowniczy. Wraz z nadciągającym zmrokiem rozpalamy ognisko i wpatrując się w blask płomieni oraz skwarzące się zapiekanki toczymy nieskończone dyskusje nt muzyki rockowej, karkonoskich chatek, wędrówek przyszłych i minionych oraz wizjach kolejnych dni pobytu w krainach natchnień XIX-wiecznych romantyków.

30.09.2012r.
Wypijamy gorący barszcz, zwijamy namiot i schodzimy do Krompachu, uroczej XIV- wiecznej wsi, której większość zabudowań jest konstrukcji ryglowej i zrębowej. Jakieś 500m. od centrum znajdujemy restaurację.

Raczymy się smacznym śniadaniem i piwkiem, po czym czerwonym szlakiem udajemy się do Dolní Světlé. Słońce przyjemnie przygrzewa, wokół żółknące lasy i zielone łąki a w duszy spokój i radość niespiesznej wędrówki.

Sebastian wspomina, że lasy którymi przemierzamy wspomniany odcinek kojarzą mu się z dziecinnym okresem, gdy sporo czasu spędzał u rodziny w górach Izerskich a przyroda oglądana oczyma dziecka wydawała mu się nieograniczoną potęgą. Po krótkim pobycie w dwóch gospodach ruszamy na górę Luž (Lausche) – najwyższy szczyt Gór Łużyckich. Poziomice wskazane na mapie faktycznie oddają rzeczywistość. Wejście z ciężkimi plecakami było istną mordęgą. Zrzucamy plecaki wyjmujemy po nagrodzie i nawiązujemy rozmowę z miejscową turystką. Komunikujemy się w czterech językach Smile Podczas rozmowy Sebastian zadaje rozmówczyni pytanie, które męczy go już od dłuższego czasu:
– A czy picie piwa podczas wędrówki jest w tym rejonie odbierane jako coś negatywnego, złego? Bo ludzie patrzą się na nas jakoś dziwnie.
– Nie no, nic mi na ten temat nie wiadomo. Pijcie sobie spokojnie – odpowiada dziewczyna.
Zatem w spokoju kontynuujemy rozpoczętą czynność, po czym analizujemy mapę i stwierdzamy, że godzina w miarę młoda więc warto by było ruszyć na zachód słońca do oddalonych o 6 km ruin średniowiecznego zamku umieszczonego na górze Tolštejn. Jak postanawiamy, tak czynimy.
W okolicach miejscowości Lesná delikatnie opadam z sił. Zachód jednak coraz bliżej, rozpoczyna się wyścig z czasem. Tuż przed ruinami wybieramy złą ścieżkę i po mozolnym wdrapywaniu się ku szczytowi odbijamy się od wysokich murów zamkowych.
– Paskudny niefart - myślę sobie.
Sebastian wyraża podobne myśli. Wstyd się przyznać ale podczas schodzenia unoszą się w eter słowa na „k” i nie tylko.
Ostatecznie dochodzimy na czas. Zakupujemy, w umieszczonej pomiędzy murami restauracji, po rewelacyjnym Kocourze i zadowoleni z siebie podążamy na platformę widokową. Zasiadamy na kamieniach i z pełnym ukontentowaniem spoglądamy na niknące za Jedlovą ostatnie promienie słońca.


Gratulujemy sobie kolejnego udanego dnia, po czym – korzystając z wyśmienitego punktu widokowego - wychwytujemy mieszczące się nieopodal miejsce jako punkt rozbicia namiotu i wracamy do restauracji. Podbicie pieczątek, uzupełnienie wody, po kolejnym Kocourze i nikniemy na pograniczu najbliższych łąk i lasów. Niebawem płonie ognisko, skwarzą się grzanki, trwają dyskusje nt minionego dnia i wokółlibereckich wilków.

01.10.2012r.
Budzimy się w wyśmienitych humorach, szykuje się kolejny udany dzień Smile
Pakujemy namiot, rozważamy możliwości co by było gdyby nas straż leśna drapnęła i ruszamy ku Jedlovej – trzecim najwyższym szczycie w masywie Gór Łużyckich. Ostatni odcinek jest cholernie stromy. Mijamy gołoborza, wchodzimy na szczytową kopulę i niebawem nikniemy w przytulnym wnętrzu schroniska. Podbijam książeczkę GOT, zakupuję odznaki, zamawiamy po strawie i piwku a parujący smrodzik wyraźnie daje do zrozumienia, że czas na solidne przemycie się. Po jakiś 10 minutach pobytu w toalecie czuję się jak nowo narodzony. Nastrój przyjemnego znużenia i lenistwa przerywa ciągłe smarkanie i niesmaczne charkanie dobiegające z kuchni.
Z wieży widokowej podziwiamy otaczające nas krajobrazy, prześcigamy się w komentarzach gdzie co leży, po czym opuszczamy szczyt zmierzając ku Malým Semerinku. Odcinek, który pokonujemy jest nużący i monotonny. Milczenie przerywa krótki, ale jakże trafny, komentarz Sebastiana:
– Wali ch...m.
Mamy nikłą nadzieję, że w oznaczonym na mapie zajeździe przepłuczemy gardła. Po chwili wszelkie złudzenia prysły – czytamy, że 01.10.2012r. nieczynne!
– Nieeeeeeee, to przecież dziś – kolektywnie wybuchamy.
Po niecałych 30 min. docieramy do Horní Chřibská, gdzie w miejscowej, małej, przytulnej knajpie uzupełniamy płyny. O pobycie właśnie w takiej spelunce marzyłem od dłuższego czasu. W kącie stał piecyk, przy nim dywanik z małymi kotkami, wyposażenie stanowiło parę drewnianych stolików a za ladą jedynie napoje i parę zagryzek typu paluszki czy orzeszki. Zaciekawieni a jednocześnie zatroskani bywalcy pytali się skąd idziemy i dokąd zmierzamy. Tłumaczą, że autobusami na pewno nie dotrzemy do Jetřichovic – dzisiejszego celu. Spokojnie odpowiadamy, że jak nie tak to pójdziemy sobie piechotą i będziemy łapali stopa. Informują, że możemy zapomnieć, że tutaj przejeżdżają dwa samochody na kilka godzin. Po 15 min od tej rozmowy siedzimy już w samochodzie Very Happy Goście którzy się zatrzymali postanowili odbić z własnej trasy i nadłożyć 15 km w jedną i 15 km w powrotną stronę by dowieźć nas do celu
W Jetřichovicach, małej XIII – wiecznej wiosce, położonej między Górami Łużyckimi, a skalnymi wzniesieniami Czeskiej Szwajcarii, robimy zakupy, wypijamy przed sklepem po Konradzie ( Very Happy ), po czym idziemy na (nieszczęsny) obiad. Sebastian zamawia smażony ser z frytkami i kapustą, a ja – mając w pamięci ostatni pobyt w Žulovéj i Krompachu - liczę na langosa. Langosa nie było, a w desperacji i otumaniony nieszczęściem zamawiam podwójną porcję kartoflanych krokietów, które okazują się właściwie ziemniakami w panierce (niczym nie przypominającymi podlaskiej babki ziemniaczanej). Mój indywidualny dramat pochłaniania kolejnych kartofli był komentowany szyderczym, nieustającym chichotem Sebastian. Krople potu na czole i ociężały żołądek chciałem zbić jak najszybszym ruszeniem w dal. Po chwili przechodzimy obok zapadłej speluny, gdzie wisi jadłospis m.in. z napisem: LANGOS :/ :/ :/ Nie no, klęska, złośliwość losu. Przestaję myśleć i walimy dalej. Trzeźwość umysłu zachowuje jednak Sebastian, który się zatrzymuje i mówi:
- Jak nie na jedzenie to może byśmy się cofnęli i piwa napili? Co ty na to?
Na tak wyborny pomysł mogła być tylko jedna odpowiedź. Niebawem siedzimy przed knajpą, przyglądamy się nadciągającemu zmrokowi, a ślivovicę i zamówioną przez Sebastiana naleweczkę popijamy wybornym piwkiem.

Po zmierzchu, nieopodal wsi, przy górze Vyhlidka, na pograniczu łąk i lasów, stał namiot, obok którego siedziało, wpatrujących się w płomienie ogniska, dwóch turystów.

Czasami odnosiłem wrażenie, że wędruję po Beskidzie Niskim, Bieszczadach czy Podlasiu, a wszystko za sprawą dochodzących z oddali przeciągłych odgłosów wycia wilków. Przed wyprawą czytałem,że w niemieckiej części Łużyc występuje około 10 watach wilków. Do ówczesnego dnia nie wiedziałem czy dawać wiarę tym informacjom. Obecnie nie mam żadnych wątpliwości.

02.10.2012r.
Dziś czeka nas wędrówka Parkiem Narodowym Czeskiej Szwajcarii.
Pakujemy namiot i ruszamy na szlak przed pierwszymi turystami. Wśród skalnych ścian wspinamy się na Mariiną skále, doskonały punkt widokowy z drewnianą altanką, o powierzchni znacznie większej niż półka skalna służąca za podstawę.

Po ukontentowaniu się widokami zmierzamy ku Vilemíniny stěny (Ściana Wilhelminy) - formie skalnej, będącej równie dobrym punktem widokowym co Mariina skála. Dawniej, podobnie jak na poprzednim miejscu istniała tutaj drewniana altanka widokowa. Podziwiając krajobrazy zwracamy uwagę, że na szczyt Mariinych skál wchodzi coraz więcej osób. Zjawisko to daje nam do zrozumienia, że na nas czas. Niebawem spotykamy młodego strażnika parku, który nas zatrzymuje i oznajmia, że znajdujemy się na terenie parku narodowego, a wszelkie biwakowanie, rozbijanie namiotu czy dzikie spanie w tym miejscu jest zakazane. Odpowiadamy, że doskonale znamy zasady, po czym ruszamy swoją drogą. Mimo że wzniesienia nie są wysokie to wędruje się ciężko, ciężej aniżeli w niejednych górach, które do tej pory przechodziłem. Każde wejście na szczyt jest początkiem gwałtownego zejścia w dół i na odwrót. Zróżnicowana rzeźba terenu, spora różnica wysokości na krótkich odcinkach daje nieźle w kość. Strasznie się męczę i pocę, ale w żadnym wypadku nie klnę na sytuację. Otaczająca przyroda, potężne formy skalne, nadciągająca jesień i panujący spokój radują mą duszę. Psychiczne odpoczywam. Jest pięknie, wręcz czarodziejsko. Cieszę się, że w końcu tutaj dotarłem.
Tak sobie idziemy, podziwiamy teren gdy Sebastian zadaje trafne pytanie:
– Ciekawe, czy szerokie ścieżki, którymi się poruszamy, na terenie o sporym spadku, wąwozach i przepaściach, przed paroma wiekami powstały jako efekt wędrówek ludzi czy też są wynikiem zamierzonego planu realizacji pomysłów i zachcianek miejscowych władz (władców)?
Przy Purkartickým lese chwilę rozmawiamy z czeską turystką, po czym zmierzamy ku kolejnemu szczytowi – Rudolfůvym kámenu. Szlak odbija przed samym szczytem i można go olać, my jednak korzystamy z możliwości wejścia na platformę widokowe. Spotykamy kolejnego, sędziwego, pogodnego, strażnika parku, który pyta się czy idziemy dalej, czy może skorzystamy z okazji wdrapania się na taras. Po jakże oczywistej odpowiedzi radośnie komentuje:
– Wiedziałem, wy pewno Polacy, Niemcom by się nie chciało wchodzić - Very Happy
Kolejny etap wędrówki wiedzie nas do Vysokéj Lípy, gdzie spokojnie spożywamy śniadanio – obiad. Niby regenerujemy siły, uzupełniamy płyny, odpoczywamy, a jednak łapie mnie kryzys. Nie mija wiele czasu a docieramy do ruin Šaunštejnu, niezwykle ciężkiego do zdobycia zamku na skale z przełomu XIII i XIVw.

Następnie, przez Mezní Louke, gdzie wypijamy po najsmaczniejszym piwie wyprawy (być może poziom zmęczenia miał wpływ na wrażliwość kubków smakowych), udajemy się ku jednej z największych atrakcji Szwajcarii Saksońskiej, jej symbolowi - Pravčickéj bráne. Jest to największy naturalny skalny most znajdujący się w Europie. Walory widokowe cudu natury potęguje znajdujący się w sąsiedztwie pałacyk z 1881r.


Warto wspomnieć, że przy Pravčickiej Bramie kręcono scenę filmu Opowieści z Narnii, w której dzieci i bobry wyruszają na ratunek Edmundowi. Zakupujemy po piwku, wędrujemy skalnymi ścieżkami, podziwiamy potęgę natury oraz znajdującą się wewnątrz pałacu malarską wystawę, po czym podejmujemy decyzję zejścia do Hřenska (najniżej położonej miejscowości Republiki Czeskiej) i podjechania do Děčína, gdzie mamy zamiar zobaczyć mecz rozgrywek Ligi Mistrzów. A co, należy się nam, w końcu kibice Smile
Gdy dotarliśmy do drogi prowadzącej ku Hřensku z jakiś niewyjaśnionych powodów wyłączyło mi się myślenie. Zakodowałem sobie w głowie, że mamy dotrzeć do Děčína. Po paru minutach wymachiwaniu łapkami zatrzymuje się samochód, ja dawaj za nim, pytam się dokąd, a Pani odpowiada, że do Hřenska. Przecząco macham głową i dziękuję:
– Nie, my do Děčína musimy!
Odprowadzam wzrokiem odjeżdżający samochód po czym odwracam się do Sebastiana, który stoi z opuszczoną szczęką. W tym momencie coś mi nie grało. Po chwili, z goryczą i rozpaczą, wypalam:
– Cholera przecież to było po drodze!!!!
Koniec końców lądujemy w przydrożnej knajpie, gdzie raczymy się po kufelku piwka. Do Děčína docieramy autobusem prowadzonym przez kierowcę wariata. Planujemy osiąść w jakiejś knajpie gdzie będzie transmitowany mecz. Trafiamy do speluny, gdzie oprócz nas i właścicielki nie było żywej duszy. Sebastian wywalczył przełączenie kanału na sportowy, po czym, przy nieprzyjemnym wzroku i komentarzach sprzedawczyni, że zamyka przed 22, zsiadamy do stoliku. Plan zakłada osuszenie paru szklanic i umknięcie podczas przerwy do innej knajpy. Przy każdym kolejno zamawianym piwku właścicielka była w coraz to lepszym humorze. Przed zakończeniem pierwszej połowy pojawił się jakiś znajomy barmanki. Niebawem oświadczyła, że spokojnie możemy siedzieć, wróci ostatnim pociągiem. Podczas 2 połowy meczyku pojawili się kolejni znajomi i zrobiła się rewelacyjna atmosfera. Nie wiedzieć kiedy a na naszym stole wylądowała jakaś wódeczka zamówiona przez Niemca z towarzystwa barmanki, a sama waćpanna oświadczyła, że czas nie gra już żadnej roli i możemy siedzieć do woli – wróci taksówką Very Happy
Zadowoleni z siebie zbieramy się po zakończeniu meczu. Rzut okiem na mapę i podążamy wzdłuż linii kolejowej celem znalezienia na obrzeżach miasta dogodnego miejsca na rozłożenie koczowiska. Około 23:30, na łąkach, w sąsiedztwie ogródków działkowych Děčína spokojnie siedzimy w namiocie i … jesteśmy głodni.
W brzuchach burczy, zupę i kuchenkę mamy więc decyzja zapada błyskawicznie. Sielski nastrój zamyślenia i zapach gotowanej strawy przerywają odgłosy jakiegoś włóczęgi w nieodległych krzakach.
Pewno pijak się schlał i nie potrafi wrócić do siebie – myślę sobie.
I tak sobie dumałem dopóki nie zaczęły do nas dochodzić coraz donośniejsze odgłosy:
– hhhrruuummm hhhruummm, hhhrruuummm hhhruummm.
Cholera, spoglądamy na siebie zdezorientowanym wzrokiem, a odgłosy coraz częstsze i co gorsza, coraz bliżej.
– Chyba powinniśmy w tej sytuacji do siebie głośno mówić – mówię do Sebastiana.
– No powinniśmy. To ta cholerna zupa, trzeba ją wylać!!
– Petardy, dwaj petardy!
Po chwili jedną odpalamy i rzucamy w stronę dochodzącego zagrożenia. Jeszcze z 10 s. chrumkania i nastał zupełny spokój. Zupa wylądowała jakieś 20 m. od namiotu, wszelka otwarta strawa również, a my z burczącymi żołądkami udaliśmy się na ostatni spoczynek wspólnej wyprawy. Przed zaśnięciem myślę sobie:
– Rok temu wilki, w tym roku dzik, ciekawe co mi zafunduje los podczas przyszłorocznej wędrówki, hihi.
Odwracam się w bok i zasypiam.

03.10.2012r.
Wstajemy przed 07, zwijamy namiot i podążamy ku dworcu autobusowemu. W ciągu niecałej godziny docieramy do miejscowości Rybniště gdzie przy stacji kolejowej stoi knajpa z piwkiem za 17 Koron. Pech chce, że o tej porze zamknięta Sad Sad Jęzory oblizujemy ale cóż poradzić. Drobnym pocieszeniem wydaje się być spektakl czyszczenia tyłka przez kotka – przybłędę
Pociągiem docieramy do Żytawy. Spożywamy poranną strawę, popijamy piwkiem i ostatecznie meldujemy się na granicy RP. Stamtąd, właściwie bez przeszkód, lecz plugawiąc co niemiara na długość spędzonego czasu w środkach transportu, docieramy do Opola, gdzie następuje podziękowanie za wspólną wędrówkę i obietnica ponownego wyjazdu.
I tak minęły pierwsze dni urlopu, a gdzie dalej to już zupełnie inna historia...
[link widoczny dla zalogowanych]


Ostatnio zmieniony przez ecowarrior dnia Śro 21:54, 28 Lis 2012, w całości zmieniany 4 razy
Zobacz profil autora
Pudelek
Ogarniacz kuwety

Dołączył: 10 Lis 2006
Posty: 5794
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oberschlesien, Kreis Nikolei und Kreis Oppeln

no brawo, wreszcie Smile

pani z knajpy, która miała być otwarta tylko do 22, pewno myślała, że wy abstynenci i mało wydacie kasy, a tutaj się pomyliła Very Happy
Zobacz profil autora
ecowarrior


Dołączył: 27 Sty 2007
Posty: 1461
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zdzieszowice

Pudelek napisał:
no brawo, wreszcie Smile

Dzięki, cieszę się, że relacja się podobała Very Happy
Pudelek napisał:
pani z knajpy, która miała być otwarta tylko do 22, pewno myślała, że wy abstynenci i mało wydacie kasy, a tutaj się pomyliła Very Happy

Ha! Normalnie nasze słowa po opuszczeniu speluny Very Happy
Zobacz profil autora
buba


Dołączył: 20 Kwi 2006
Posty: 3022
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: oława

Widze ze okolica obfituje w dobrze zaopatrzone knajpy!! Very Happy Acz chyba turysci plecakowi tam raczej rzadko wystepuja?

ecowarrior napisał:
o mało dostajemy wpie..


oooo, kto was chcial tak milo przywitac na Dolnym Slasku? Wink


ecowarrior napisał:

Czasami odnosiłem wrażenie, że wędruję po Beskidzie Niskim, Bieszczadach czy Podlasiu, a wszystko za sprawą dochodzących z oddali przeciągłych odgłosów wycia wilków.


Podlaskie wilki? z oddali? Laughing Laughing Laughing Laughing


ecowarrior napisał:

Niebawem siedzimy przed knajpą, przyglądamy się nadciągającemu zmrokowi, a ślivovicę i zamówioną przez Sebastiana naleweczkę popijamy wybornym piwkiem.


a ci miejscowi ze stolika obok sie nie przysiedli?? jakies dzikusy!! Wink



ecowarrior napisał:

– Rok temu wilki, w tym roku dzik, ciekawe co mi zafunduje los podczas przyszłorocznej wędrówki, hihi.


eco ja z toba za rok nigdzie nie jade!!! ja sie boje tygrysow! Razz
Laughing


[link widoczny dla zalogowanych]
Niesamowite zdjecie!! az sie nie chce wierzyc ze to mogla stworzyc przyroda!

[link widoczny dla zalogowanych]
knajpa byla w tym wagonie?



ecowarrior napisał:

Plecaki postanowiliśmy pozostawić odrobinę niżej. O tej godzinie nikt nie powinien nimi się zainteresować ( choć po ostatnim pobycie na Podlasiu powonieniem być trochę bardziej ostrożny Very Happy )...


taaaaa...
Zobacz profil autora
Piotrek
Administrator

Dołączył: 21 Kwi 2006
Posty: 5888
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Żywiec/Sienna

Ależ ta Czeska Szwajcaria piękna! Chciałbym tam być.

Zamiast petard na dziki trufle trza nosić. Zwierz najedzony by się odczepił a i zupa by się ostała Very Happy
Zobacz profil autora
ecowarrior


Dołączył: 27 Sty 2007
Posty: 1461
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zdzieszowice

buba1 napisał:
Widze ze okolica obfituje w dobrze zaopatrzone knajpy!! Very Happy Acz chyba turysci plecakowi tam raczej rzadko wystepuja?

W sezonie tam nie byłem więc ciężko mi powiedzieć, aczkolwiek paru plecakowców widzieliśmy! A klimatycznych knajp, jak to w Czechach, oczywiście nie brakuje Smile

buba1 napisał:
ecowarrior napisał:
o mało dostajemy wpie..


oooo, kto was chcial tak milo przywitac na Dolnym Slasku? Wink

a takie młode, agresywne, niedopite sk%^&*$@?y.

buba1 napisał:
ecowarrior napisał:

Niebawem siedzimy przed knajpą, przyglądamy się nadciągającemu zmrokowi, a ślivovicę i zamówioną przez Sebastiana naleweczkę popijamy wybornym piwkiem.


a ci miejscowi ze stolika obok sie nie przysiedli?? jakies dzikusy!! Wink

To byli jacyś niemieccy turyści pochłonięci swoimi sprawami.
Zresztą dobrze wyszło, byłem w tym momencie zajęty Laughing

buba1 napisał:
[link widoczny dla zalogowanych]
knajpa byla w tym wagonie?

Nie, ale wagon bardziej mi się podobał Wink
Piotrek napisał:
Ależ ta Czeska Szwajcaria piękna! Chciałbym tam być.

Oj tak, rewelacyjne rejony!
Piotrek napisał:
Zamiast petard na dziki trufle trza nosić. Zwierz najedzony by się odczepił a i zupa by się ostała Very Happy

Słuszna uwaga, choć wolałbym aby tą metodę wypróbował ktoś inny
Zobacz profil autora
Góry Łużyckie, Szwajcaria Saksońska 29.09.2012 - 03.10.2012
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Odpowiedz do tematu