Forum BESKIDZKIE FORUM Strona Główna


BESKIDZKIE FORUM
"Tak mnie ciągnie do gór..."
Odpowiedz do tematu
Podróż na Marsa... i wyludnione wioski
grzesiekodm
Moderator

Dołączył: 26 Maj 2007
Posty: 950
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Beskid Mały

Dylematy...

Tegoroczny wyjazd na Bałkany miał być ostatnim na przestrzeni najbliższych dwóch lat. Chciałem zatem żeby wszystko było wyjątkowo dopięte. Niestety, począwszy od dupiatego (żeby nie powiedzieć głupkowatego) towarzystwa, które odpadało jeden po drugim, przez problemy z urlopem mojego kolegi, po ulewne deszcze w Macedonii i Albanii – wszystko się sypało! Ostatecznie Bartek z Jeleniej Góry dojechał do mnie dopiero 18 maja i po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w drogę. Znając prognozy pogody wiedziałem, że jadąc na Bałkany pakujemy się na minę. Lało i lać miało jeszcze przez najbliższe kilka dni. Nieśmiało więc zaproponowałem zmianę planów, choć wiedziałem, że Bartkowi może się to nie spodobać. Zaatakowałem więc kolegę w jego najsłabszy punkt:

"wiesz... jest takie miejsce we Włoszech po południowej stronie Alp, gdzie w głębokiej górskiej dolinie znajduje się opuszczone sanktuarium. Kiedyś mieszkało w nim 3000 osób, teraz stoi otwarte i zupełnie puste. W pobliżu jest też kilkadziesiąt zupełnie opuszczonych wiosek, górskich przysiółków i osiedli. A wszystko to otoczone pięknymi górami, z których widać najwyższe alpejskie szczyty - Mont Blanc, Matterhorn i Dufourspitze. Są też doliny górskie, których zbocza porastają prastare lasy bukowe, ich dnem płyną pełne żywiołu potoki, a biwakować i palić ogniska można wszędzie..."

Gdy zobaczyłem uśmiech na twarzy Bartka zrozumiałem, że dalsze wyliczanie nie ma sensu. Na szczęście miałem w samochodzie mapę, którą woziłem już od dłuższego czasu i dokładny atlas Alp. W ten oto sposób zamiast do Macedonii pojechaliśmy do Włoch. Musze przyznać, że takiego spontonu jeszcze nie przeżyłem! Za Żyliną ustawiłem tempomat na 120km/h i po dwudziestu czterech godzinach spokojnej jazdy (oczywiście z przerwą na nocleg i odpoczynki) dojechaliśmy do celu.

Górskie sanktuarium…

Gdy zaparkowałem samochód na parkingu pod sanktuarium w Oropie, licznik dzienny wskazywał 1404km. Tyle dzieliło nas od mojego domu. Nie mogłem uwierzyć, że w czasie, gdy Polska walczy z powodzią, tu w głębokiej alpejskiej dolinie panuje tak niemiłosierny upał! Jak człowiek wysiądzie z klimatyzowanego samochodu to może się wręcz oparzyć zamykając drzwi! Szybkie pakowanie plecaków, herbatka na wzmocnienie i ruszamy w drogę robiąc skrót przez sanktuarium.

Kompleks imponuje swoimi rozmiarami – idziemy, idziemy a końca nie widać. Całość ma chyba około kilometra długości i 200-300m szerokości. Składa się z kilku dziedzińców połączonych systemem schodów. Na końcu kompleksu w jego najwyższym punkcie znajduje się bazylika wzniesiona w stylu barokowym. Wysokość od posadzki do sklepienia wynosi 80 metrów! Miejsce słynie z drewnianej figury Matki Boskiej z Dzieciątkiem umieszczonej obok prezbiterium. Podwaliny obecnej świątyni powstały już w IV wieku za czasów św. Euzebiusza. Na przestrzeni lat sanktuarium było sukcesywnie rozbudowywane aż przyjęło dzisiejszą formę. W dawnych klasztornych celach znajduje się obecnie ponad 700 pokoi o różnym standardzie, nie tylko dla pątników, ale i różnej maści turystów. Miejsce to jednak w niczym nie przypomina naszego Lichenia – sklepy, restauracje, nawet sauna i solarium! W bazylice spotkać można turystów z psami a nawet z zapalonym papierosem! Zaskakujące jest również to, że kompleks jest otwarty przez całą dobę i nikt go tak naprawdę nie pilnuje. Mało tego, część obiektów wygląda na mocno zdewastowaną – wybite okna, wyrwane drzwi, rozszabrowane wnętrza. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wielu plastikowych turystów z Europy traktuje to miejsce jako atrakcję na równi z McDonaldem, SPA, czy kąpieliskami termalnymi. Mimo, że na przestrzeni lat z gorliwego katolika wyewoluowałem w stronę umiarkowanego agnostyka, zachowanie niektórych osób zniesmaczało mnie, a czasami wręcz oburzało! No cóż… w takich czasach przyszło nam żyć.

[link widoczny dla zalogowanych]

[link widoczny dla zalogowanych]

[link widoczny dla zalogowanych]

[link widoczny dla zalogowanych]

[link widoczny dla zalogowanych]

Powyżej świątyni bierze początek szlak turystyczny, który prowadzi pięknym, bukowym lasem. Po wejściu na szlak podchodzimy łagodnie pod górę przez kilkanaście minut, a mimo to nadal jesteśmy poniżej najwyższego punktu bazyliki. To niesamowite jak ogromna jest ta świątynia! Podchodzimy zakosami do nieczynnego jeszcze schroniska Rossaza. Pod drodze mijamy imponujący wodospad i pozostałości górskiej osady Pissa. Przyśpieszamy nieco kroku, żeby znaleźć dogodne miejsce do rozbicia namiotu jeszcze przed nastaniem zmroku. Niestety, teren wszędzie jest pochyły, skalisty, a jeśli już trafi się jakieś zrównanie to najczęściej wypełnione jest wodą z topniejącego śniegu. Z braku wyboru rozbiliśmy namiot w stacji wyciągu narciarskiego. Trochę śmierdziało olejem ale przynajmniej było równo i sucho. Nie mogąc zasnąć poszedłem sobie na taras, z którego roztaczały się rozległe widoki na Oropę, Biellę i całą Nizinę Padańską. Dookoła cisza i całkowity mrok, a w dole wszystko tonęło w światłach. Oparty o poręcz zagubiłem się trochę we własnych myślach. Przypomniałem sobie jak kilka miesięcy temu w podobny sposób w środku nocy zajadając się ciastem spoglądaliśmy z tarasu schroniska Passauer Hutte na spowite mgłą miasteczko Saalfelden…

[link widoczny dla zalogowanych]
Początkowy fragment szlaku prowadził pięknym bukowym lasem.

[link widoczny dla zalogowanych]
Kaskady potoku Oropa.

[link widoczny dla zalogowanych]
Ruiny górskiego osiedla Pissa.

[link widoczny dla zalogowanych]
Panorama ze schroniska Savoia. W samym dole sanktuarium w Oropie, dalej Biella, na horyzoncie Turyn.

[link widoczny dla zalogowanych]
Jeden z dziwniejszych noclegów - namiot rozbiliśmy w górnej stacji kolejki gondolowej na kocu, którym był przykryty pług śnieżny.


Podróż na Marsa…
O szlag by to jasny trafił! To pierwsze słowa jakie wypowiedziałem po wyjściu z namiotu. Od wysokości 1800m npm większość terenu przykryta była grubą warstwą śniegu! To nieprawdopodobne, żeby w tym rejonie, i na tej wysokości pod koniec maja było jeszcze tyle śniegu! W ubiegłym roku, w pierwszym tygodniu czerwca, w położonym znacznie na północ szwajcarskim Alpsteinie śniegu praktycznie już nie było. A tutaj – środek zimy! Jeśli na tej wysokości jest tyle śniegu to ile będzie 800 metrów wyżej? Sprawę komplikował fakt, że mój kompan nie był przygotowany na wyprawę alpejską, a jedynie na bałkańską. Nie miał ani raków, ani czekana, nie wspominając o uprzęży i sprzęcie do asekuracji. Cóż było robić? Po szybkim śniadaniu ruszyliśmy w drogę. W założeniu trasa miała być oparta na kilkudniowej wędrówce granią z noclegami pod namiotem lub w ogólnodostępnych schronach. Niestety gruba warstwa śniegu całkowicie pokrzyżowała nam szyki i zmusiła do przeorganizowania dotychczasowej trasy. Za pierwszy cel obraliśmy najwyższy szczyt całego pasma – Monte Mars, który wznosi się na 2600m npm. Najpierw jednak należało dostać się na grań. Początkowo szliśmy po śladach pozostawionych w śniegu, mijając jezioro Lac di Mucrone i kierując się na przełęcz Colle del Lago (2026m npm). Na przeleczy ślady się urywały i od tej pory musieliśmy sobie radzić sami. Wędrówka bezszlakowa to to, co tygryski lubią najbardziej, niestety nie zawsze i nie w każdych warunkach da się wędrować na przełaj, zwłaszcza po skalistych Alpach. Na szczęście grań, którą obraliśmy nie przysporzyła nam problemów i po trzech godzinach zapadania się po kolana w śniegu doszliśmy do przełęczy Colle Chardon (2221m npm).

[link widoczny dla zalogowanych]
Zamarznięte jezioro Lac di Mucrone.

[link widoczny dla zalogowanych]
Podejście pod przełęcz Colle del Lago (2026m npm).

[link widoczny dla zalogowanych]
Bartek wchodzący na grań po obejściu skalnych załomów.

[link widoczny dla zalogowanych]
Pod wpływem wysokiej temperatury już w godzinach przedpołudniowych śnieg stawał się na tyle miękki, że zakładanie raków na niewiele się zdawało.

[link widoczny dla zalogowanych]
Bartek w czasie pokonywania skalistego odcinka grani.

Wędrując granią spoglądałem na okazały masyw Monte Mars. Z dużej odległości wyglądał dość banalnie, jednak jego zdobycie okazało się bardzo trudne. Podchodząc coraz bliżej, patrząc na postrzępioną grań, czułem coraz większy niepokój. Z bliska góra wyglądała na znacznie trudniejszą. Moje przypuszczenia potwierdziły się gdy stanęliśmy na przełęczy Colle Chardon (2221m npm). Trudny szlak wspinaczkowy, który prowadził zakosem na szczyt był skryty pod grubą warstwą śniegu. Pozostało zatem przejście skalistej grani na żywca. Na początkowym odcinku grani wytyczono całkiem przyjemną ferratę, niestety nie mieliśmy ze sobą odpowiedniego sprzętu aby ją przejść. Bartek zdecydował, że nie będzie ryzykował i postanowił zaczekać na mnie na przełęczy. Prawdę mówiąc miałem nadzieję, że tak właśnie postąpi. Ferrata nie była trudna ale przejście 30-metrowej, przewieszonej ścianki nie było takie znów banalne. Świadomość posiadania lonży z absorberem dawałaby większy komfort psychiczny. Niestety, żaden z nas lonży nie posiadał. Należało zatem mieć nadzieję, że jakoś się uda. Zdecydowałem, że pójdę na ferratę na lekko, bez plecaka, żeby nie obciążać się niepotrzebnie. I tak przecież musiałem wrócić w to samo miejsce. Zacząłem ostrożnie piąć się po klamrach w górę – jedna ścianka, druga ścianka, trzecia ścianka… Wysokość ścian na początku trochę mnie paraliżowała, potem nieco się z nimi oswoiłem. Miałem nadzieję, że tym tempem osiągnę szczyt najdalej po godzinie. Po kilkuset metrach ferrata po prostu skończyła się, ustępując miejsca trawiasto-skalistej grani. Idąc tak podziwiałem coraz to okazalsze widoki na Alpy Graickie i Pennińskie. Na północy dominował potężny masyw Monte Rosa z najwyższym Dufourspitze (4634m npm), na zachodzie Gran Paradiso (4061m npm). Widoki były tym rozleglejsze, im bardziej się wznosiłem. W pewnym momencie grań ponownie zrobiła się skalista, węższa, a zbocza dużo bardziej strome niż wcześniej. Po zachodniej stronie uformowały się sporych rozmiarów nawisy śnieżne, które coraz bardziej budziły mój niepokój. Przypadkowe wejście na nawis mogłoby się zakończyć tragicznie. Z drugiej strony omijanie nawisów wiązało się z trawersowaniem bardzo stromego zbocza. Na tak nachylonym zboczu i przy tak miękkim, mokrym i osuwającym się śniegu, w razie upadku raki i czekan na niewiele by się zdały. Zatrzymałbym się pewno kilometr niżej! Jednym z pozytywnych aspektów był fakt, że szedłem sam i nie musiałem się o nikogo martwić. To wielki plus, bo mogłem się skupić na własnych krokach nie zastanawiając się czy ktoś tam z tyłu da sobie radę. Nagle stanąłem nad urwiskiem i ani w tą, ani w tą! Po kilku minutach wydeptywania stopni w miękkim, osuwającym się śniegu, udało mi się wreszcie przejść zdradliwy fragment. Jak się potem okazało było to najtrudniejsze miejsce na grani, a jego przejście najbardziej ryzykowne. Właściwie to przez większość czasu odnosiłem wrażenie, że na tej wycieczce za bardzo ryzykuję. Czułem się jak pies spuszczony z łańcucha, który ciesząc się wolnością biega po ruchliwej ulicy nie zwracając uwagi na przejeżdżające samochody. Wreszcie stanąłem na ostatniej przełęczy pod szczytem. W tym miejscu zaczynało się ostatnie podejście przypominające wspinaczkę na wierzchołek piramidy. Co prawda grań nie była już taka ostra i w większości pozbawiona nawisów, jednak było cholernie stromo! Ostatecznie po około dwudziestu minutach udało mi się wreszcie stanąć na szczycie. Uff.. co za ulga! No ale trzeba jeszcze stąd jakoś zejść. Jak się okazało, powrót był znacznie łatwiejszy. Ukontentowany bezpiecznym zdobyciem szczytu schodziłem ostrożnie po własnych śladach. Co jakiś czas odwracałem się za siebie spoglądając na coraz bardziej oddalający się wierzchołek Monte Mars (2600m npm). Po niespełna godzinie byłem już na przełęczy, rzuciłem coś w gardło i po chwili wspólnie z Bartkiem ruszyliśmy granią w stronę Monte Rosso (2374m npm).

[link widoczny dla zalogowanych]
Początkowy fragment podejścia na Monte Mars (2600m npm). Przez widoczne na pierwszym planie skały prowadzi ferrata.

[link widoczny dla zalogowanych]
Ferrata okazała się przeszkodą nie do przejścia dla mojego kolegi, zmuszony więc byłem iść na Marsa (2600m npm) sam.

[link widoczny dla zalogowanych]
Głównym problemem podczas pokonywania takich przeszkód był brak sprzętu na via ferraty.

[link widoczny dla zalogowanych]
Miałem nadzieję, że przejście ferraty będzie najtrudniejszym odcinkiem na mojej trasie. Jak się okazało największe problemy zaczęły się tam, gdzie skończyła się ferrata!

[link widoczny dla zalogowanych]
A to jeden z ostatnich odcinków ferraty - trzydziestometrowa, mocno przewieszona ścianka.

[link widoczny dla zalogowanych]
Początkowy fragment grani był dość łagodny, problemy zaczęły się później.

[link widoczny dla zalogowanych]
Co jakiś czas pojawiała się trudna do przejścia formacja skalna.

[link widoczny dla zalogowanych]
Pozornie łagodny a w rzeczywistości stromy i niebezpieczny fragment grani z nawisami śnieżnymi.

[link widoczny dla zalogowanych]
Fragment grani z moimi śladami.

[link widoczny dla zalogowanych]
Ostatnie, bardzo strome i skaliste podejście na szczyt. To już była konieczna klasyczna wspinaczka.

[link widoczny dla zalogowanych]
Widok ze szczytu na masyw Monte Rosa.


Szczyt Monte Rosso (2374m npm) sam w sobie był łatwy do zdobycia, grań banalna do przejścia a widoki wprost zapierające dech w piersiach! W początkowym założeniu punktem wytyczającym cel naszej dzisiejszej wycieczki miał być szczyt Monte Camino (2391m npm). Biorąc jednak pod uwagę ilość śniegu jaka zalegała na grani, zdecydowaliśmy się jednak zejść do z powrotem do Oropy. Po 3 godzinach byliśmy już przy sanktuarium, pokonując 1500m różnicy wzniesień. W pobliżu rzeki znaleźliśmy dogodną miejscówkę, gdzie można było wjechać samochodem i rozpalić ognisko. Był nawet stolik i ławeczki. Przysypiając powoli przy ognisku z kiełbasą nabitą na patyki postanowiliśmy, że następny dzień zrobimy sobie wolny.

[link widoczny dla zalogowanych]
Łagodna grań prowadząca na szczyt Monte Rosso (2374m npm).

[link widoczny dla zalogowanych]
Ostatni rzut oka na Monte Mars. Z tego miejsca najlepiej widać potęgę tej góry.

[link widoczny dla zalogowanych]
Napieramy...

[link widoczny dla zalogowanych]
Przejście nad skalnym urwiskiem nie przysparzała żadnych problemów.

[link widoczny dla zalogowanych]
Alpy Biellajskie w całej okazałości.

[link widoczny dla zalogowanych]
I jeszcze raz Monte Mars...

[link widoczny dla zalogowanych]
Panorama ze szczytu Monte Rosso (2374m npm) na Nizinę Padańską.

[link widoczny dla zalogowanych]
Sanktuarium Oropa wypełnia dno doliny.

[link widoczny dla zalogowanych]
Ognisko, kolacja, siusiu i do śpiworków...

Cdn...
Zobacz profil autora
Magdzia


Dołączył: 15 Cze 2010
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań

Grzesiekodm, przeczytałam Twoją relacją z olbrzymim zaciekawieniem i… z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy! Przeglądam forum od jakiegoś czasu i sądzę, że takie posty są bardzo potrzebne. A już na pewno zachęcają do odbywania podobnych wędrówek!
Zaskoczyła mnie na początku spontaniczna zmiana planów, ale jak przejrzałam zdjęcia, stwierdziłam że wybór był świetny.
Opis kiedy zdobywałeś Monte Mars niesamowity, czytając każde zdanie sama odczuwałam niepokój. W tak trudnych warunkach tym bardziej gratuluje zdobycia góry! Niesamowite wrażenie robią też zdjęcia grani, z Waszymi śladami widocznymi na śniegu. Natomiast najbardziej rozśmieszył mnie Wasz nocleg w stacji kolejki, nie ma jak to obcować w górach z naturą Smile
Z żalem stwierdziłam że to tylko część relacji, czekam na kolejną ubarwioną tak dobrymi zdjęciami!
Zobacz profil autora
Podróż na Marsa... i wyludnione wioski
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Odpowiedz do tematu