Forum BESKIDZKIE FORUM Strona Główna


BESKIDZKIE FORUM
"Tak mnie ciągnie do gór..."
Odpowiedz do tematu
Beskid Wyspowy i Gorce 28.-30.12.2010
seb_135


Dołączył: 28 Wrz 2009
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Opole

"kurwaaa-A, jak ślisko!"

- pieśń Zstępującego

Kilka tygodni wcześniej niż opisywane wydarzenia spotykamy się z Bartkiem w Yaskini i mimochodem rzucam, że szukam chętnych do wyjazdu w góry pomiędzy świętami a sylwestrem. Bartek wyraża wstępne zainteresowanie. Na razie temat umiera. Wykruszają się też powoli wszyscy inni potencjalni uczestnicy wyjazdu. Czas się zbliża.
Podczas świąt okazuje się, że jednak my dwaj jesteśmy chętni na pewno, Witek definitywnie rezygnuje. Szybki rzut oka na mapę - Karkonosze, myślę. Ten pomysł jednak muszę zrewidować, gdyż dzięki dostarczonym przez kuzyna informacjom wiem, że od Strzechy Akademickiej już brnie się po pas. Cóż to za frajda?
Wyciągam więc na chybił-trafił mapę i - Beskid Wyspowy. Niech będzie i tak. Szybkie skanowanie mapy w poszukiwaniu schronisk i pierwsze, które wpada w oko to Luboń Wielki. Dzwonię, rezerwuję. Dalej, w zasięgu dnia drogi - Kudłacze. Tu problem, bo nie ma już miejsc. Dzwonię więc ponownie do Lubonia, a tam, bardzo sympatyczny jak się później okaże, gospodarz schroniska wspomina o Turbaczu. Patrzę - daleko, ale może da radę. Konsultuję z eco, który podziela moje zdanie. Rezerwuję nocleg.

27 grudnia 2010

Wieczorową porą dociera do mnie Bartek, około 20. idziemy do tesco po ostatnie zakupy. Zabieramy ze sobą psa, który jako że nie przedzieżgnął się jeszcze w Kofu, zachowuje się lekkomyślnie i spod tesco ucieka gdzieś w pizdu i każe się szukać. Głupia sytuacja, bo wyjazd bez niego to już nie to samo a poza tym nie wiem czy nie zostać i czekać aż wróci. Początkowo nie martwię się za bardzo, bo to już nie pierwszy raz. Tymczasem zjadamy kolację i uświęcamy wyjazd pierwszym czteropakiem, co nie jest najlepszym pomysłem, bo później bolą nas brzuchy. Około północy decyduję się, coraz bardziej zaniepokojony, wyjść i poszukać jeszcze raz. Gdy już pozbawiony nadziei i zziębnięty wracam na podwórko wita mnie Misiek, uhahany od ucha do ucha. Jak tu się złościć? Idziemy spać.

28 grudnia 2010

Dzień zaczyna się irytującym dźwiękiem budzika o piątej. Po kilkunastominutowym zbieraniu sił wydobywamy się z łóżek, biorę jeszcze prysznic, zjadamy śniadanie i startujemy. W okienku proszę o bilety do Rabki-Zdroju przez Gliwice, Katowice i Kraków. Kasjerka pyta czy chce mi się tyle w osobowych siedzieć i to znamienne, bo podróż, i owszem, trwać ma około ośmiu godzin. Pakujemy się w regio 6:15 do Gliwic. Wyciągamy pierwsze piwa z plecaka i wypijamy po dwa, ale jakoś ciężko wchodzą i robi się po nich zimniej jakby, więc trzecie już zostawiamy w spokoju, żeby przenieść pół świata i ostatecznie wyrzucić. W zimie piwo nie służy tak bardzo. Przesiadamy się w regio na Katowice, później regio na Kraków. Tutaj dłuższy pobyt, do następnego mamy półtorej godziny, więc najpierw raczymy się herbatą i gorącą czekoladą a później standardową krakowską trasą idziemy koło Barbakanu na Rynek i dyskutujemy o "rozpierdolonym pianinie" i w konsekwencji obecnym poziomie i miejscu sztuki w świecie. Pociąg do Zakopanego stoi już przy peronie, ale jest zamknięty. Maszynista widzi nas, ale nie otwierając drzwi podjeżdża do innych podróżnych, więc cudem znajdujemy miejsce w przedziale dla podróżnych z większym bagażem ręcznym. Po jakimś czasie dosiada się do nas siedmiu konduktorów i dyskutują o pracy. Ciekawe doznanie. Pociąg ten zresztą zasługuje na miano kolei Syberyjskiej (bez Trans-), bo z dwóch wariantów ("grzejemy, niech się poduszą!" albo "nie grzejemy, niech zamarzną!"), tym razem wybrano drugi. Mijamy Suchą Beskidzką, Chabówkę i w Rabce wydobywamy na peron, zziębnięci na kość. Szukamy przybytku, w którym by coś zjeść. Napotkany, bardzo wylewny, miejscowy proponuje dwie knajpy. W pierwszej właścicielka definitywnie nie zgadza się na wejście z psem. Ale to bardzo dobrze, bo musimy iść do drugiej a ta bije poprzednią na głowę. Karczmę "Hulaj dusza" w Rabce-Zdroju polecam w ciemno każdemu. Tanio i naprawdę smacznie. Dla przykłady - grzaniec to nie wino z mikrofalówki z dodanym sokiem, ale autentyczny, przepyszny trunek. Pokrzepieni, przebieramy się w ubrania "na zimno", zahaczamy jeszcze o sklepik by kupić jakiś półlitrowy rozgrzewacz i sok i około 17. wyruszamy na poszukiwanie szlaku. Ten odnajduje się niebawem, od stacji pniemy się w górę, później trochę kluczymy w poszukiwaniu zejścia na główną drogę. Tą pokonujemy kilkaset metrów, obserwujemy niesamowicie oświetlony stok zjazdowy i manewrem żuka odbijamy na drogę przez pola. Pytam jeszcze dla pewności miejscowego, który potwierdza:

- tak, zielony. na Luboń. ale trochę późno zaczynacie. życzę powodzenia.

Coś w tym jest. Szlak prowadzi przez czyjąś prywatną posesję, gdzie obszczekują nas psy a później ginie gdzieś wśród pól, więc idziemy bardziej za kompasem niż oznaczeniami, docierając w końcu do lasu i kapliczki. Tam robimy sobie zdjęcia z Jezusem, bo wszak nieczęsto ma się okazje spotkać Go na szlaku. Trasa robi się coraz trudniejsza, ślizgam się jak gwiazda tańcząca na lodzie i obiecuję sobie antypoślizgowe nakładki na buty. W międzyczasie robimy kilka przerw na napicie się zamarzającej wody. Misiek zarządza też przerwy na wygryzanie lodu spomiędzy poduszek, bo ten utrudnia mu chodzenie. Do schroniska docieramy około 20. i na wejściu napotykamy innego psa. Zwie się on Kamrat, jest od Kofu dwa razy większy i ponoć niegroźny. Groźny, niegroźny - we flegmatyczny, zdeterminowany sposób usiłuje Misia wziąć od tyłu, co kończy się małą sprzeczką i w niwecz obraca nadzieje na wspólne spanie. Misiu nie lubi być brany od tyłu. Będziemy więc spać we dwóch w bacówce. Tamże idziemy pozostawić swój dobytek i wracamy do jadalni spożyć Bartek kiełbaski a ja kaszankę. Na noc kupujemy jeszcze Tybmarki jako sybstytut wypitego już soku i idziemy do, nagrzanego już dosyć, pokoju. Wcale zadowoleni z siebie rozwieszamy rzeczy do możliwie najlepszego wyschnięcia i zasiadamy do obrócenia wiśnióweczki, bo pozytywnie nastraja na spanie. Około drugiej, gdy wypala się wkład w piecu, kaloryfer przestaje grzać i robi się, jak to nazwał gospodarz, "rześko", ale śpimy do dziewiątej. Jedyne istotne mankamenty to zamarznięta woda w rurach, co wyklucza prysznic i brak kanalizacji rozwiązany dość ciekawym wychodkiem, którego urok oddaje napis "gdy nie ma papieru - wycieraj palcem, jak robiło wielu".

29 grudnia 2010

W nocy bardzo nas suszy, ale wypiliśmy już wszystkie soki, więc cierpimy. Ale to jedyna niedogodność tej nocy. Obudziwszy się pakujemy z powrotem dobytek do plecaków, wydobywamy z pokoju, żaby zobaczyć słynne beskidzkie "morze mgły" i wystające z niej szczyty. Coś pięknego. Przy śniadaniowej jajecznicy zastanawiamy się jaki obrać szlak. Nauczeni przykładem dnia poprzedniego, wiemy iż planowana trasa na Turbacz jest niewykonalna albo przynajmniej odzierająca wycieczkę z całej przyjemności. Zgodnie z zasadą "wszystko po kolei", najpierw debatujemy nad sposobem zejścia z Lubonia. Gospodarz spytany o Perć Borkowskiego mówi, żeby się tam lepiej nie pchać w zimie, ale idziemy, chociaż zobaczyć. Kawałek schodzimy, docieramy do skał, z których rozpościera się niesamowity widok na kolejne morze mgły i z których bardzo spektakularnie spadam, gubiąc kompas. Kilkanaście metrów dalej decydujemy, iż to bez sensu i skazujemy na wspinaczkę po własnych śladach. Po drodze przynajmniej odnajduję kompas. Zgrzani wracamy do schroniska, gdzie informujemy, że "już nie lubimy grani borkowskiego" i, zaopatrzywszy w wodę, schodzimy niebieskim, którego stan doprowadza nas do następującej konkluzji:

bartek: to chyba faktycznie jest jakaś opatrzność, że z trzech szlaków wybraliśmy wczoraj zielony. na żółtym byśmy się w nocy zabili a tym nie dalibyśmy rady podejść.

Im niżej, tym więcej pękającego lodu i błota, ale widok na pola to wynagradza. Misiek jest wilkiem śnieżnym i zanurza pysk w śniegu:

bartek: patrz, Misiek znowu się nawciągał...

Na drogę dochodzimy bardzo blisko miejsca, w którym wieczorem rozpoczeliśmy podejście. Akurat natrafiamy na przystanek, z którego zaraz odjeżdża bus do Rabki. Generalnie zweryfikowany plan zakłada dojazd jak najdalej busami i kontynuowanie wspinaczki na Turbacz stamtąd. Dotarłszy do Rabki pytam jak dostać się do Poręby, co okazuje się wymagać przejazdu przez Mszanę Dolną, a więc powrotu tym samym busem do końca trasy. W Mszanie wysiadamy i idziemy na zakupy do tesco, gdzie zaopatrujemy się we własne kubki i herbate, by ciąć koszty. Na następną wyprawę decyduję się też pojechać już koniecznie z własną kuchenką gazową. Bartek definitywnie odmawia kupienia jakiegokolwiek alkoholu na wieczór. Busem docieramy do Poręby, na przystanku pochłaniamy kilka kanapek, żeby nabrać sił i rozpoczynamy wspinaczkę na Turbacz. po przejściu jakiegos kilometra asfaltem, Bartek stwierdza:

- a, kupmy jakąś flaszkę, co będziemy na tym szczycie robić? i dodaje - to będziesz miał materiał do psychologii uzależnień.

Od wejścia do GPN zaczyna się już robić ciężko. Zapada zmrok. Muszę też wziąć psa na smycz, aby nie płoszył zwierzyny. Co jakiś czas robimy przerwy na drinka w postaci wody z lodem i coraz bardziej zasapani z spoceni wdzieramy się wyżej, co jakiś czas ślizgając się i upadając na twarz. Dotarłszy na Średnie stwierdzam...

seb: to przestaje być zabawne.

...ponieważ śnieg staje się coraz bardziej sypki, mniej ubity i zapadamy się po kolana. Brodząc weń dochodzimy do Czoła Turbacza, gdzie już średnio orientując się w przebiegu szlaków i mało co widząc brniemy przez pole na azymut w stronę świateł schroniska. Docieramy do właściwego szlaku, al dochodzimy nim nieco za daleko. Też ciekawa sytuacja - przez całe dwa dni Misiek nie wydał z siebie dźwięku, a gdy zaczęliśmy gubić szlak zrobił się niespokojny i zaczął skamleć. Kto wie, może czuł zapach ludzi dobiegający ze schroniska? Może naprawdę jest Kofu, świętym psem, przewodnikiem Bushido? Koniec końców, musimy nadłożyć nieco drogi przez szczyt Turbacza, brodząc i czołgając się w śniegu. Na miejsce docieramy, bardzo zmęczeni, około dwudziestej. Zjadamy kolację, bierzemy wreszcie prysznic, zasiadamy do wiśniówki, ale jakoś niespecjalnie mamy siły ją wypić, więc zostawiamy na później. Zajmujemy swe miejsca w pokoju wieloosobowym, ale długo nie możemy zasnąć, jakby majacząc w gorączce, nie wysypiamy się jakoś nadzwyczajnie.

30 grudnia 2010

Przy śniadaniu rozważamy warianty zejścia i pada na drogę ku stacji Pyzówka, przez Stare Wierchy. Ubierając się zrywam pasek od spodni i muszę jako zamiennika użyć smyczy przeciągniętej przez szlufki spodni. Zjadamy jajecznicę i resztki własnego prowiantu, Bartek wkłada do buta worek, aby nie zamoczyć natychmiast skarpet. Podczas wędrówki mówi:

- teraz się ślizgam w środku. poznaję swojego buta, nie wiedziałem, że jest taki duży...

Idziemy żwawo, więc do Starych Wierchów docieramy przed czasem. Tam chwila przerwy i dalej w stronę stacji. Z co rusz pojawiających się niezalesionych fragmentów grani widzimy zalaną słońcem dolinę i odcinające się na tle nieba Tatry. Powoli schodząc docieramy do głównej drogi, mijamy ją na szczęście szybko i wspaniałym szlakiem przez pola dochodzimy do stacji Pyzówka.

bartek: czekaj, wyłamię sobie lód ze spodni.

Na ławce zasiadamy do posiłku i reszty wiśniówki, która skutecznie skraca nam czas oczekiwania. Przybłąkuje się bardzo denerwujący pies, który ujada nieprzerwanie i nie daje się w żaden sposób odgonić. W pociągu trochę śpimy, próbuję nawet czytać metodologię, ale poddaję się po krótkim zmaganiu. W Krakowie na przesiadkę mamy raptem sześć minut, w czasie których musimy kupić bilety i coś do jedzenia. Na szczęście znajdujemy wolny boks i zasiadamy we trzech. Nuda rośnie w postępie geometrycznym. Na drugą przesiadkę, tym razem w Dąbrowie Górniczej Ząbkowice, docieramy z małym opóźnieniem, ale to nie ma znaczenia, gdyż drugi pociąg spóźnia się 20 minut. Bardzo pijany pan pyta czy "Sosnowiec?". Zapakowawszy się do przedziału pytam konduktora czy pociąg w Gliwicach na nas poczeka, bo średnio urządza nas wizja noclegu na dworcu w -15 stopniach. Poczeka. Ostatni odcinek trasy pokonujemy słuchając Comy z telefonu i marznąc bardzo. W Opolu wysiada z pociągu tylko nas trzech. Zaprowadzamy Misia do domu, choć bardzo nie chce zostać sam, idziemy do Zorby zjeść wreszcie coś porządnego i rozchodzimy do domów.

zdjęcia

[link widoczny dla zalogowanych]


Ostatnio zmieniony przez seb_135 dnia Nie 2:17, 02 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
taki1gość


Dołączył: 12 Gru 2008
Posty: 1801
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: NIEPOŁOMICE

temat przesunięty do relacji Smile
Zobacz profil autora
seb_135


Dołączył: 28 Wrz 2009
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Opole

przepraszam. pomyłka
Zobacz profil autora
dakOta


Dołączył: 28 Lut 2008
Posty: 1347
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

Mocna wyprawa i fajnie napisane - z zacięciem. Laughing
Zobacz profil autora
taki1gość


Dołączył: 12 Gru 2008
Posty: 1801
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: NIEPOŁOMICE

Zacny poranek na Luboniu Wink
Zobacz profil autora
trotyl


Dołączył: 14 Lut 2009
Posty: 625
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: WARKA

nocleg w bacówce na Luboniu......W tym samym pokoju spałem z córką..miło popatrzeć A i nie bluźnić mi na Perć Borkowskiego:


Ostatnio zmieniony przez trotyl dnia Nie 19:36, 02 Sty 2011, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
seb_135


Dołączył: 28 Wrz 2009
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Opole

perć przyjemna, tylko może niekoniecznie zimą

chętnie bym się tam przeszedł w normalnych warunkach albo znając trasę.
Zobacz profil autora
trotyl


Dołączył: 14 Lut 2009
Posty: 625
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: WARKA

A i w lato dała popalić
Zobacz profil autora
ecowarrior


Dołączył: 27 Sty 2007
Posty: 1461
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zdzieszowice

Witamy na beskidzkich wojażach Smile
Jak zwykle przyjemnie się czytało, a zdjęcia beskidzkich mgieł budzi na zmianę uczucia niezdrowej zazdrości i nostalgii Wink
Karczmę "Hulaj dusza" w Rabce-Zdroju polecam w ciemno każdemu. Tanio i naprawdę smacznie.
No proszę jaka cenna informacja! Ruszając w Gorce nie omieszkam zajrzeć...Razz

brak kanalizacji rozwiązany dość ciekawym wychodkiem, którego urok oddaje napis "gdy nie ma papieru - wycieraj palcem, jak robiło wielu".
To moja rada brzmi, gdy zorientujesz się w jakimś kiblu, juz po całej akcji, że papieru nie ma to nie wpadaj w panikę! Ostatecznie nosi się na nogach skarpetki, o mały włos użyłbym raz tokowej w jednej z wrocławskich knajp, but już był rozwiązany a w oczach łzy przerażenia...

dakOta napisał:
Mocna wyprawa i fajnie napisane - z zacięciem. Laughing

Ba, Seba znam z forum sudeckiego,a opisy jego wojaży zawsze są pisane tak charakterystycznym, naturalnym, niekłamanym, oddającym emocje przeżywanych chwil, stylem Smile
Pogratulować wypadu, pogratulować
Zobacz profil autora
seb_135


Dołączył: 28 Wrz 2009
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Opole

ale mi posłodził

dzięki eco Very Happy
Zobacz profil autora
Nbt


Dołączył: 05 Mar 2009
Posty: 361
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: gmina Nidźwiedź

ecowarrior napisał:
To moja rada brzmi, gdy zorientujesz się w jakimś kiblu, juz po całej akcji, że papieru nie ma to nie wpadaj w panikę! Ostatecznie nosi się na nogach skarpetki, o mały włos użyłbym raz tokowej w jednej z wrocławskich knajp, but już był rozwiązany a w oczach łzy przerażenia...

buahaha -

Fajna relacja! Wink
Zobacz profil autora
Beskid Wyspowy i Gorce 28.-30.12.2010
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Odpowiedz do tematu